Podeszłam do ekspresu i zrobiłam sobie
kawę. W między czasie, gdy parzył się napój odniosłam sztylet do sypialni i
posprzątałam w salonie po „imprezie”. Już z kubkiem usiadłam na kanapie „po
turecku”. Siedząc tak zaczęłam rozmyślać nad wszystkim.
Prawie dwa lata temu zginął Rasto
Martinez – chłopak, którego kochałam. Po zakończeniu szkoły wyjechałam do Chin
na szkolenie od Łowców. Wróciłam do domu i znowu się zmyłam na długo. Nie było
mnie prawie półtorej roku. Co jakiś czas pisałam pojedyncze sms – y do rodziny,
by się nie martwili i tym podobne. Byłam im wdzięczna, że zrozumieli moje
położenie. Przez ten czas nie pogodziłam się na dobre z jego śmiercią. Dopiero
pół roku temu udało mi się z tym uporać. Zdałam sobie wtedy sprawę, że życie
jest jak przedstawienie. Musi trwać nie przerwanie, bo inaczej będzie źle. Doszłam
do wniosku, że mimo wszystko muszę spróbować dalej żyć, bez Rasto. Na razie
udawało mi się to przez pół roku. Po tym czasie prawie zamknęłam tamten
rozdział. Nie chciałam już wspominać tych rzeczy, więc odrzuciłam wszystkie
wspomnienia z tamtego okresu.
W jednej chwili ich miejsce zajęły
inne wspomnienia minionych dwóch lat. W czasie mojej „wyprawy”, choć trafniej
nazwałabym to ucieczką zwiedziłam bardzo dużo. Byłam z Indiach, Anglii, Rosji
i wielu innych państwach i miejscach. Szkoliłam tak swoje umiejętności walki i
nie tylko. W niektórych miejscach miałam możliwość podszkolenia swoich
magicznych mocy. Tak jak na przykład w jednym mieście w Azji. „Ej! Nie zapomnij
jak uratowałem ci życie!” – przypomniał się mój głos. Uśmiechnęłam się.
„Spokojnie, pamiętam” – odpowiedziałam mu.
Podczas wizyty w jednym z kilku
miejsc, gdzie zbierają się istoty nadnaturalne o mało nie zginęłam, bo jakiś
idiota chciał mnie uderzyć w głowę z zaskoczenia, ale mój głos nie pozwolił mu
na to. Ostrzegł mnie, a ja w akcie zemsty złamałam mu rękę i wybiłam trzy zęby.
Ze wspomnień wyrwał mnie telefon. Na
wyświetlaczu zobaczyłam „Danny” i odebrałam.
- Cześć – powiedziałam do słuchawki z
uśmiechem.
- Hej Patricia, mam pytanko –
powiedział mój przyjaciel. Dwa lata temu pomogłam mu uratować żonę i córkę.
- Jasne, o co chodzi? – zapytałam
wchodząc do kuchni, by umyć kubek.
- Dałabyś radę pomóc mi dziś wieczorem
w barze? – zapytał Danny.
- Nie ma sprawy, a powiesz mi co się
stało? – zapytałam z ciekawością.
- Finally i Juliett idą do kina, a ja
zostaję sam z interesem – odpowiedział wilkołak.
- Ok, o której mam być? – chciałam
widzieć, kiedy mam się zbierać do „pracy”.
- Możesz przyjechać koło wpół do
siódmej, bo o siódmej dziewczyny mają zamiar wychodzić, a Juliett chciałby cię
jeszcze zobaczyć – odpowiedział mój przyjaciel.
- Dobra, to do zobaczenia –
odpowiedziałam i się rozłączyłam. Zabrałam się za zmywanie naczyń po przyjęciu.
Po skończonej pracy weszłam do swojej sypialni i zaczęłam szukać jakiegoś
ubrania. Postanowiłam w końcu na czarne jeansy, które podwinęłam, do tego białą
koszulkę na ramiączkach i czarny sweterek. Na nogi uwielbiane przeze mnie
czarne trampki. Z niektórych rzeczy się nie wyrasta.
Ubrana przeglądnęłam się w lustrze.
Moje włosy, kiedyś proste i długie zostały zamienione na sięgające do łopatek
naturalnie pofalowane. W ciągu dwóch lat urosłam jeszcze z pięć centymetrów,
ale i tak byłam niska. Jak powiedział kiedyś John – mój prawie ojczym, jestem
nieśmiertelna, więc zauważyłam, że mój rozwój zatrzymał się w wieku
dziewiętnastu lat. Jednym plusem było to, że zachowam urodę na bardzo długo.
Przeczesałam swoje włosy, pomalowałam
rzęsy tuszem i wyszłam ze swojego mieszkania. Mieszkałam z mamą, Clary, Lucasem
i Billem w Nowym Orleanie. Wszyscy dostaliśmy się na studia i chcieliśmy mieć
bliżej na uczelnie, więc przeprowadziliśmy się tam. Dla mnie to był oczywiście
jeden z powodów. Dostałam się na księgoznawstwo, Clary na pedagogikę, Lucas na
informatykę, a Bill do akademii policyjnej. Od jutra zaczynał się nowy semestr,
więc musiałam trochę się przygotować.
Wychodząc z kamienicy skierowałam się
do centrum, by tam wstąpić do księgarni po nowe książki i po jakieś jedzenie do
spożywczego. Dzień zapowiadał się świetnie. Ani jednej chmurki na niebie,
słońce, lekki wiaterek… Po prostu idealna jesienna pogoda. Szłam niespiesznym
krokiem oglądając wystawy sklepowe.
Moje mieszkanie mieściło się w
spokojniejszej okolicy Nowego Orleanu. Do centrum nie miałam daleko, ale to i
tak szczęście, że znalazłam tak ciche miejsce. W końcu dotarłam do głównej części
miasta. Wszędzie roiło się od ludzi, istot nadnaturalnych i turystów. Kończyły
się wakacje, ale tutaj dalej było pełno zwiedzających. Nie zastanawiałam się
już dłużej, tylko weszłam do księgarni. Właścicielką była zaprzyjaźniona ze mną
czarownica Diana. Zaraz przy wejściu posłałam jej uśmiech i skierowałam się w
stronę regałów. W końcu udało mi się znaleźć odpowiednie książki. Poszłam
później do działu z przedmiotami szkolnymi i zabrałam stamtąd dwa duże zeszyty
i notatnik. Z wszystkim podeszłam do kasy. Diana skasowała mnie i już po chwili
mogłam wyjść z księgarni.
Teraz skierowałam się na targ.
Wszędzie było pełno ludzi, ale to mi nie przeszkadzało w zrobieniu zakupów. Na
stoisku pana Famonda, który był zaufanym rolnikiem kupiłam mandarynki,
pomarańcze i jeszcze winogrona. Nigdy nie narzekałam na produkty, które u niego
kupiłam. Pożegnałam się i wyszłam z targowiska. Dochodziła dwunasta, więc
postanowiłam zjeść na mieście.
Poszłam do knajpki niedaleko. Czasami
jadałam tam. Weszłam do środka i zajęłam stolik przy oknie. Po chwili podeszła
do mnie kelnerka.
- Co dla pani? – zapytała młoda
dziewczyna, prawdopodobnie studentka.
- Danie dnia, kawę i sernik –
odpowiedziałam uprzejmie.
- Zaraz przyniosę – rzuciła kelnerka i
poszła oddać moje zamówienie. Siedząc tak zastanawiałam się, czy dobrze robię
okłamując moich najbliższych. Moja rodzina i przyjaciele znają tylko jedną
część mojej osoby, czyli pogodzonej ze śmiercią ukochanego dziewczyny
studiującej i czasami dorabiającej w barze Danny’ ego.
Mam jeszcze jedną stronę, bardziej
mroczną. Po zamordowaniu Rasto chciałam zemsty na tych, którzy doprowadzili do
tego zdarzenia. Jakiś rok temu doszłam do wniosku, że mogłabym zarabiać na
własnej zemście. Stałam się płatną zabójczynią istot nadprzyrodzonych. Po
jakimś czasie chciałam przestać, bo chęć zemsty została zaspokojona, ale
niestety nie udało mi się. Dalej byłam zabójczynią, ale teraz nie przyjmowałam
wszystkich zleceń. Po żadnym zabójstwie nie miałam wyrzutów sumienia, ani
czegoś podobnego. Moim obecnym priorytetem było odnalezienie mojego
biologicznego ojca i danie mu w twarz.
- Proszę – z rozmyślań wyrwał mnie
głos kelnerki, która postawiła przede mną talerz spaghetti po bolońsku. Obok
znalazła się kawa i ciasto.
- Dzięki – powiedziałam i zabrałam się
za jedzenie. Zjadałam danie główne i już miałam zamiar zabierać się za deser, gdy
do lokalu wszedł jakiś facet. Wyczuwałam kłopoty, bo minę miał, jakby chciał
kogoś zabić. Patrzyłam się na jego poczynania nie przerywając posiłku.
Podszedł do lady i usiadł na krześle. Podeszła
do niego kelnerka. Zapytała co podać, a on zamiast odpowiedzieć wyciągnął
pistolet i wycelował w głowę dziewczyny. W jej oczach pojawił się strach.
Natomiast nasz bandyta był bardzo spięty. Strzelałam, że to był jego pierwszy
napad w życiu. Zaczęłam cicho chichotać. Odwrócił się w moja stronę.
- Co cię tak bawi? – zapytał
zaskoczony moją reakcją.
- Bo wiem, że to twój pierwszy napad –
odpowiedziałam popijając kawę. W jego oczach zobaczyłam totalne zaskoczenie.
- Jak ty…? – zdołał wydusić. – Jesteś
gliną?!
- Nie i nigdy nie byłam –
odpowiedziałam. – A wiem to po twoim zachowaniu. Cały spięty, pot na rękach i
czole… Mówiąc to uśmiechnęłam się do niego.
- Radzę ci odłożyć broń i wyjść zanim
pani kelnerka zadzwoni po prawdziwe gliny. Chcesz zniszczyć sobie życie? –
zapytałam i zobaczyłam, że powoli dociera do niego powaga sytuacji.
- Ale ja mam rodzinę… - zaczął mówić,
ale mu przerwałam.
- Skoro masz rodzinę, to dlaczego
chcesz ich zostawiać? Za próbę napadu z bronią grozi prawie dziesięć lat –
powiedziałam spokojnie. – Jeśli potrzebujesz pieniędzy, to znajdź pracę i zarób
je uczciwie, a nie okradaj. Chyba udało mi się przemówić mu do rozsądku, bo po
chwili odłożył broń na najbliższy stół.
- Może pani nie dzwonić po policję, bo
sprawa jest już załatwiona, mam rację? – powiedziałam do dziewczyny, a potem do
niedoszłego bandyty. A on pokiwał głową potakująco.
- Przepraszam, że napadłem na wszą
knajpę – powiedział mężczyzna ze skruchą.
- Nic się na szczęście nie stało, więc
nie masz się co martwić – powiedział starszy mężczyzna wychodząc z kuchni. –
Mam dla ciebie propozycję, zacznij u mnie pracować jako sprzątacz.
Młodszy z nich od razu podniósł głowę,
a oczy się zaświeciły.
- Mówi pan na poważnie? – zapytał z
niedowierzaniem.
- A wyglądam na kogoś, kto lubi
żartować? – zapytał staruszek, a ja się uśmiechnęłam.
- Szczerze, to wygląda mi pan na
niezłego jajcarza – powiedziałam z szerokim uśmiechem do właściciela.
- No masz rację, ale teraz mówię
bardzo poważnie – rzucił mężczyzna z uśmiechem. – To co, młody?
- Tak – odpowiedział mężczyzna z
szerokim uśmiechem. Przyglądałam się całej scenie z ulgą. Udało mi się zapobiec
tragedii. Wstałam od stołu z zamiarem zapłacenia za posiłek, ale uniemożliwił
mi to mężczyzna, który mocno mnie przytulił.
- Dziękuję za uratowanie życia –
powiedział i puścił mnie.
- Nie ma za co – rzuciłam z uśmiechem.
Podeszłam do kasy i miałam płacić, kiedy odezwał się właściciel restauracji.
- Na koszt firmy, za uratowanie przed
katastrofą – powiedział staruszek.
- Dziękuję bardzo i do widzenia –
powiedziałam z szerokim uśmiechem i wyszłam z knajpki. Ze swoimi zakupami
skierowałam się już prosto do domu.
Weszłam do mieszkania i zaczęłam
wszystko rozpakowywać. Gdy skończyłam postanowiłam się spakować na jutrzejsze
wykłady. Do swojej torby spakowałam zeszyty, swój piórnik i jeszcze jakieś
drobiazgi. Zegarek wskazywał piętnastą, więc miałam jeszcze dużo czasu zanim
pójdę do Danny’ ego. Postanowiłam sprawdzić swoje konto e-mail, na które
dostaje zlecenia. Okazało się, że mam aż cztery zlecenia. Dwa wilkołaki, wampir
i czarownik. Od razu wpisałam pierwsze nazwisko z wyszukiwarkę i poczytałam
trochę o potencjalnych ofiarach. Po kilku zdaniach odrzuciłam od razu
czarownika i jednego z wilkołaków, bo czułam, że nie zrobili niczego złego i
przy okazji mieli kochającą rodzinę. Przyjęłam zlecenie na pozostałą dwójkę.
Okazało się, ze wampir ma na końce proces o zabójstwo pewnej dziewczyny, ale
został uniewinniony, a wilkołak jest przywódcą gangu, który napada na bary i
restauracje.
Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam
kiedy przyszła pora wychodzić do pracy. Przebrałam tylko koszulkę na czarną z
krótkim rękawem, zgarnęłam torebkę i wyszłam z mieszkania.
Było już trochę ciemno, a do baru było
dość daleko, dlatego postanowiłam pojechać moim… samochodem. Niestety musiałam
sprzedać Kawasaki, bo nie było zbyt praktyczne. Za zarobione pieniądze kupiłam
sobie czarne porsche 911. Było prześliczne i szybkie, ale i niebezpieczne,
czyli takie jakie lubię. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do pracy.
Droga minęła mi przyjemnie i szybko,
więc już po dwudziestu minutach parkowałam przed barem. Był to dwupiętrowy
budynek w kolorze jasnego brązu. Do środka prowadziły dwuskrzydłowe szklane
drzwi. Okna przyozdobione były w firany i ozdoby na jesień. Całość prezentowała
się przytulnie. Na górze budynku mieszkał Danny z żoną i córką. Za każdym
razem, gdy tutaj jestem nie mogę się napatrzyć na tą budowlę.
W końcu jednak się otrząsnęłam i
skierowałam do drzwi. Nic nie zapowiadało tego co na mnie czekało po drugiej
stronie drzwi.
Dzień dobry wieczór, Kochani!
Chciałabym Wam bardzo podziękować za komentarze pod prologiem drugiego tomu!
Zachęcam do komentowania i do zobaczyska za tydzień :)
Pozdrowionka
Rebel P.
Rozdział spokojny taki, ale już się nie mogę doczekać następnego!
OdpowiedzUsuńNie spodziewałabym się, że pracuje, jako płatna zabójczyni.
Masz trochę powtórzeń ;p
Pozdrawiam cieplutko i weny ^^
Dzięki, że nareszcie ktoś wytknął mi moje błędy!
UsuńTak, wiem, że rozdział trochę za spokojny i chyba następny też taki będzie...
Dzięki za komentarz ;)
Nominowałam Cię do LBA! Więcej - http://olabylexi.blogspot.com/2016/01/lba-4.html
OdpowiedzUsuń