niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział XVII



Z westchnieniem wstałam z sofy i skierowałam się do drzwi. Nie miałam nawet siły zobaczyć w wizjer, tylko od razu otworzyłam. Nawet nie zauważyłam kiedy zostałam przyciśnięta do ściany ze sztyletem przy szyi. Popatrzyłam w piekielnie śliczne oczy jakiegoś wampira. W końcu minął pierwszy szok chciałam w jakiś sposób się wyswobodzić z uścisku, ale mężczyzna był naprawdę silny. Dopiero teraz przypomniałam sobie o sztylecie przy mojej skórze i byłam totalnie zaskoczona. Pierwszy raz w życiu, i pewnie ostatni, mam okazję zobaczyć wampira, który nie polega tylko na swoich mocach! Popatrzyłam znowu w jego oczy, w których widziałam czystą bezwzględność i brak jakichkolwiek emocji. Ostrożnie przełknęłam ślinę, tak by nie dotknąć ostrza.
- Czego chcesz? – wyszeptałam ostrożnie. Milczał, a ja czułam się mało komfortowo. – Możesz mnie w końc…
- Ciiii – uciszył mnie i zaczął nasłuchiwać. Odetchnęłam i zrobiłam to samo, co on. Usłyszałam przyciszoną rozmowę, która dobiegała z okolic ogrodu, a wraz ze zbliżaniem się rozmówców do domu dało się usłyszeć pojedyncze zdania…
- … i mamy ją tylko porwać? – zapytał jakiś mężczyzna.
- Takie są wytyczne od szefa – skwitował drugi znudzonym głosem.
- Powinno pójść gładko, tak? – zapytał pierwszy. „Chyba cię biedak nie zna” – stwierdził z politowaniem mój głos. „Tak wiem, ale czy byłbyś łaskaw jakoś mi pomóc?” – zapytałam przesłodzonym głosikiem. „Dobra, zrozumiałem, w prawej kieszeni ma mały sztylet” – rzucił z westchnieniem. „Dziękuję”.
Kiedy mężczyźni weszli już do mojego domu, poczułam małe kłucia na karku… Wilkołaki… Nie mogłam już dłużej czekać, więc szybko wyjęłam, wspomniany przez głos, sztylet i popatrzyłam na niego dziwnie.
- Świetnie – mruknęłam, kiedy okazało się, że sztylet był wielkości mojego środkowego palca. – Poczekaj Głosie, jak się ich pozbędę to sobie porozmawiamy.
W tle słyszałam cichy chichot, ale nie skupiłam się na nim. Szybko odepchnęłam od siebie wampira i wyskoczyłam przed idące wilkołaki. Popatrzyli na mnie najpierw zaskoczeni, a potem rzucili się w moją stronę. Zrobiłam zręczny unik i przy pomocy sztyleciku cięłam jednego z nich w policzek. Wiedziałam, że się wściekł, więc musiałam wynieść się z domu. Nie miałam ochoty znowu remontować domu, tylko dlatego, że jakiś wilkołak postanowił się zmienić. Wybiegłam szybko do ogrodu i tam czekałam na swoich przeciwników. Z domu wyskoczyły dwa pokaźnych rozmiarów wilki z brązową sierścią.
Nie czekając na moją zachętę, bestie rzuciły się w moim kierunku. Wykonałam zgrabny unik i próbowałam skaleczyć jedną z bestii. Niestety nie udało mi się, dlatego musiałam znaleźć inny sposób na pozbycie się intruzów. Jeden z nich, w jednej chwili, skoczył na mnie z zamiarem rozerwania gardła. Ja w tym momencie ułożyłam odpowiednio sztylet, który wbił się w szyję lecącego wilka. Zostałam obryzgana krwią, a wilkołak padł obok mnie, jak długi. Kiedy jego kolega to zobaczył, szybko uciekł.
Dyszałam ciężko i cieszyłam się, że blisko ogrodzenia mamy gęsty i wysoki żywopłot. Przy pomocy magii wykopałam głęboki dół, w który wrzuciłam cielsko intruza i dokładnie zakopałam. Czułam niemałe obrzydzenie, na myśl, że w moim ogrodzie pochowane są zwłoki jakiegoś faceta.
Wytarłam z twarzy kilka kropel krwi, ale i tak musiałam umyć się z tej cieczy. Skierowałam się w stronę domu i kiedy przechodziłam przez drzwi zostałam podniesiona za gardło do góry. Popatrzyłam w te niebieskie oczy i zamarłam. Nie zabiły mnie wilkołaki, to zabije mnie jakiś wampir-zabójca!  
- D-długo będziesz to przeciągać? – wychrypiałam, na tyle ile pozwalała mi  dłoń zaciśnięta na mojej szyi.
- Co przeciągać? – zapytał od niechcenia, przeszywając mnie bezlitosnym spojrzeniem.
- N-no moją ś-śmierć – wyszeptałam, a w moim polu widzenia zaczęły pojawiać się czarne plamy. Przybliżył się do mojego ucha.
- Jeszcze nie dzisiaj – wyszeptał i zniknął, tak szybko, jak się pojawił. Upadłam na ziemię i zaczęłam łapczywie nabierać powietrza. Oparłam się plecami o ścianę i odchyliłam głowę do tyłu. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek jeszcze zaznam spokoju. Westchnęłam i chwiejnie skierowałam się w stronę łazienki. Potrzebna mi była długa i relaksująca kąpiel. Zanurzyłam się po szyję w kojąco ciepłej wodzie i odetchnęłam głęboko. Nie chciałam zaprzątać sobie głowy wydarzeniami z dzisiejszego dnia, dlatego postanowiłam porozmawiać z moim głosem. „Głosie, a tak w ogóle, jak ty masz na imię?” – zapytałam ciekawa. „Mówią na mnie Lunlican, ale ty możesz mnie nazywać Lun” – odpowiedział, a ja zadałam następne pytanie: „A jak ty wyglądasz?”. „Mogę być czymkolwiek chcę, ptakiem, psem, a nawet kaktusem!” – rzucił, a ja zaśmiałam się cicho. „Zamknij na chwilę oczy” – polecił mi po chwili Lun, a ja przymknęłam powieki. Leżałam tak jakąś chwilę, aż w końcu powiedział, abym otworzyła oczy.
Na obramowaniu wanny siedział czarny kot z nienaturalnie zielonymi oczami. Patrzyłam zszokowana na zwierzę, które pojawiło się znikąd.
- Lunlican? – zapytałam niepewnie na głos.
- We własnej osobie – powiedział kot… To było bardziej niż dziwne. – Widzę po twojej minie, że jesteś niemniej zaskoczona takim widokiem.
- Nie codziennie ma się okazje pogadać z kotem – rzuciłam, kiedy otrząsnęłam się z szoku. – Mógłbyś wyjść, bo chciałabym wytrzeć się i ubrać.
- Dobra – rzucił i zniknął w kłębie zielonej mgły. Patrzyłam jeszcze chwilę w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedział kocur. Odrzuciłam rozmyślania na później i tak jak zapowiedziałam wcześniej, doprowadziłam się do porządku. Ubrałam szare dresy, biały podkoszulek i poszłam w stronę mojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko, a chwilę potem obok mnie pojawił się Lun. Zaczęłam głaskać go po głowie, a on cicho pomrukiwał z zadowolenia.
- Dlaczego akurat czarny kot? – zapytałam zwierzaka.
- Bo to nie doceniane zwierzę! Śmiertelnicy uważają, że przynosi pecha, a tak naprawdę jest symbolem tajemnicy i wewnętrznego spokoju – odpowiedział poważnym tonem, a ja potaknęłam zmęczona. Ziewnęłam i powoli odpływałam w błogi i potrzebny mi teraz sen.

Kiedy obudziłam się stwierdziłam, że potrzebuję odreagować. Wskoczyłam w dresy, i zabrawszy torbę z rzeczami, pojechałam do Clarka. Było dość wcześnie, dlatego w siłowni byli tylko nieliczni. Weszłam do szatni i zawinęłam sobie dłonie bandażami, żeby je usztywnić.
Podeszłam do najdalej oddalonego worka treningowego i  zaczęłam się wyżywać. Zaczęłam od kilku słabych ciosów, ale potem wyobraziłam sobie, że biję mojego ojca, przez którego moje życie wygląda tak, a nie inaczej. W tym momencie moje uderzenia przybrały podwójnie na sile. Biłam, aż worek nie zaczął uderzać o ścianę. Wtedy w mojej głowie pokazał się obraz tych prześlicznych niebieskich oczu… „Patricia o czym ty myślisz?!” – skarciłam się w duchu. On przyjdzie mnie zabić, a ja rozmyślam nad jego spojrzeniem! Powoli opadałam z sił, przez co uderzałam coraz słabiej, aż w końcu oparłam głowę o worek z ciężkim oddechem.
Poczułam zimny powiew powietrza na plecach. Odwróciłam się i zaczęłam szukać źródła wiatru. Wszystkie okna były pozamykane, a na całej hali panował przyjemny chłód.
- Zaczynam wariować – mruknęłam do siebie i chciałam wrócić do ćwiczeń, ale poczułam zimny kawałek stali przyłożony do mojej szyi. – Jednak nie zwariowałam.
- Pora umierać – wyszeptał wampir lodowatym głosem.
- O nie! Tutaj nie zginę – warknęłam na tyle, na ile pozwalał mi sztylet.
- A to niby dlaczego? – odwarknął zirytowany mężczyzna.
- Bo to jest siłownia, miejsce publiczne – odpowiedziałam wściekła. Postanowiłam zaryzykować. W szybkim tempie wywinęłam się sztyletowi, który i tak zranił mnie w szyję. Czułam, że rana zaczyna się goić, ale i tak na mojej koszulce zostały ślady krwi. Popatrzyłam na wampira wściekła. Jego niebieskie oczy również wyrażały gniew, ale czaiła się w nich iskierka rozbawienia. Wiedziałam, że nie dam sobie odebrać życia, bez walki, która i tak była nierówna. On miał sztylety, a ja jedynie zabandażowane ręce. Stanęłam w odpowiedniej pozycji i dałam mu sygnał, żeby zaczynał. W jednej sekundzie doskoczył do mnie, a ja zrobiłam zręczny unik, a potem kolejny, i kolejny. Nie miałam jak zaatakować! Jego ruchy były płynne, niczym doskonalone przez dekady. Jakimś cudem, kopnięciem z półobrotu wybiłam mu sztylet z ręki. Walka powoli zaczęła się robić wyrównana. Popatrzył na mnie wzrokiem, który mógłby zabić. Przełknęłam ślinę i zaczęłam się bronić, ale on był szybszy. W jednej chwili poczułam ból w okolicach brzucha. Chwyciłam się za niego i to był błąd. Dostałam w twarz z kolana i z nosa pociekła mi krew. Oparłam się o ścianę i posłałam nienawistne spojrzenie mężczyźnie. Z trudem wyprostowałam się i dumnie uniosłam podbródek. Wampir popatrzył na mnie z lekko uniesioną jedną brwią i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Zaczął klaskać i lekko się uśmiechać… Ale to był sztuczny uśmiech, bo jego wzrok nadal pozostawał bezwzględny i zimny. Popatrzyłam na niego pytająco.
- Nie jesteś taka słaba, jak myślałam na początku – powiedział obojętnym głosem. – Nie zabiję cię…
- O dziękuję, zbawco – warknęłam sarkastycznie, a on spiorunował mnie wzrokiem.
- …ale nie zostawię cię w spokoju – dokończył, to co ja perfidnie mu przerwałam.
- Spadaj – powiedziałam i chciałam zrobić krok, ale poczułam taki ból w brzuchu, że upadłabym, gdyby nie złapały mnie silne ręce wampira. Chciałam go odepchnąć, ale nawet nie drgnął. – Puszczaj, poradzę sobie.
W końcu wyrwałam się i zaczęłam iść, albo raczej przesuwać się w stronę szatni, ale przy każdym ruchu, ból się nasilał. Zrobiłam zaledwie kilka kroków i musiałam podeprzeć się ściany. Ostatnimi resztkami sił zrobiłam krok i zjechałam na ziemię. W moim polu widzenia pojawiły się czarne plamki. Chciałam się podnieść, ale nie dałam rady. Brzuch bolał niemiłosiernie i nie przestawał. Przymknęłam na chwilę oczy, a po chwili poczułam, że ktoś mnie niesie. Ściskałam bolące miejsce, nawet na chwilę nie otwierając oczu. W którymś momencie straciłam przytomność ze zmęczenia i bólu…

Cześć! To ja! Chyba udało mi się na jakiś czas pokonać brak weny! Chciałabym Was przeprosić, że od ponad miesiąca nie dawałam znaków życia ;(
Co sądzicie o nowej postaci? Czekam na Wasze komentarze, jeżeli jeszcze tutaj jesteście! 

Pozdrawiam, Patrycja :)