czwartek, 16 lutego 2017

Rozdział XVIII



Kiedy się ocknęłam spostrzegłam, że leżę na kanapie w swoim salonie. Chciałam podnieść się do pozycji siedzącej, ale przeszkodził mi w tym okropny ból brzucha. Syknęłam i spróbowałam zrobić to bardzo powoli. W końcu udało mi się wstać. Skierowałam się w stronę łazienki. Wychodząc po schodach prawie krzyczałam z cierpienia jakie zadawało mi bolące miejsce. Wreszcie dotarłam do pomieszczenia i wyjęłam z szafki apteczkę. Położyłam ją na umywalce i zdjęłam z siebie podkoszulek. Na moim brzuchu widziałam kilka dużych siniaków, które nie zaczęły jeszcze znikać. Wyjęłam z opakowania bandaż i najdelikatniej jak potrafiłam zaczęłam zawijać bolące miejsce. Gdy skończyłam się bandażować, można powiedzieć, że nie bolało już tak bardzo jak wcześniej, ale nadal go odczuwałam. Wyszłam z łazienki i weszłam do swojego pokoju, gdzie ubrałam luźną czarną koszulkę, a dresy zmieniłam na jakieś jeansy. Zgramoliłam się jakoś do kuchni, a tam zaczęłam robić sobie kawę, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Ostrożnie podeszłam do nich, i aby nie popełnić tego samego błędu, co ostatnim razem, teraz spojrzałam w wizjer. Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta Candy.
- Cześć, nie przeszkadzam? – zapytała dziewczyna, a ja lekko się uśmiechnęłam.
- Nie, no coś ty! Wchodź – powiedziałam i trochę za szybko odsunęłam się jej z drogi, bo z moim ust wyrwał się niekontrolowany jęk.
- Trish, co się stało? – zapytała fioletowowłosa troską.
- Nic mi nie jest… Po prostu przesadziłam trochę na siłowni i mięśnie brzucha dają się we znaki – skłamał z lekkim uśmiechem. Czułam się okropnie oszukując przyjaciół. – To co masz w tej torbie?
- A coś dobrego – odparła dziewczyna ze śmiechem. – Ale na pewno, nic ci nie jest?
- Na pewno – odpowiedziałam z westchnieniem. – Chciałbyś kawy?
- Z przyjemnością – powiedziała Candy, a ja wróciłam do kuchni, by zrobić napoje.

Siedziałyśmy w salonie, popijając kawę i jedząc pyszne słodkości, jakie moja przyjaciółka miała w swojej torbie.
- Patricia, a jak ty się czujesz… no wiesz, wracając tutaj po tym wszystkim? – zapytała Candy, a ja westchnęłam.
- Los potrafi być okropny, wiesz? – powiedziałam, a ona przytaknęła. – W dzień przyjazdu stwierdziłam, że przejdę się do miasta coś zjeść. Przechodząc obok jakieś ciemnej uliczki zobaczyłam, jak jacyś chłopcy chcą pobić małą dziewczynkę. Momentalnie zareagowałam i kiedy ją uratowałam zobaczyłam, że ma te oczy… jego oczy…
Zamilkłam, bo przypomniałam sobie, jak kiedyś mogłam patrzeć w te oczy godzinami. Wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam opowieść.
- Okazało się, że to była Sabine, siostra Rasto – rzuciłam. – Potem musiałam odwieźć ją do domu, więc…
- Rozumiem – powiedziała dziewczyna po chwili ciszy. – Podejrzewam, że musiało być to dla ciebie trudne…
- I było, ale teraz nie mam kiedy o tym myśleć – powiedziałam. – Tutaj szkolenie, tam sprawa Łowców…
- Jaka sprawa Łowców? – zapytała fioletowogłowa, a ja przeklęłam się w duchu za mój za długi język.
- W sumie, i tak miałam cię wziąć do grupy – stwierdziłam po chwili. – Jest jedna sprawa związana z zaginięciami członków organizacji, dlatego Clein poprosił mnie o zbadanie tej sprawy… I muszę zorganizować sobie zespół, który będzie mi pomagał rozwiązać tą zagadkę… Czy chciałabyś dołączyć do niej?
- Pewnie – powiedziała moja przyjaciółka z promiennym uśmiechem. – Ale o co chodzi dokładnie?
- To powiem ci, jak już będzie cała grupa – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Candy spojrzała na zegarek.
- Już tak późno?! Zasiedziałam się trochę… Muszę uciekać, bo moja mama będzie się martwić – powiedziała i zaczęła wstawać, a ja razem z nią. Syknęłam cicho z bólu, ale na szczęcie dziewczyna tego nie słyszała.
- Dzięki, że przyszłaś – powiedziałam uśmiechnięta i uściskałam ją.
- To ja dziękuję ci, bo gdyby nie ty pewnie już siedziałabym w gabinecie psychologa – rzuciła ze śmiechem moja przyjaciółka. – Do zobaczenia.
- Cześć – powiedziałam i zamknęłam drzwi. Weszłam do salonu z zamiarem posprzątania, dlatego zaczęłam zbierać kubki po kawie. Kiedy sięgałam po drugie naczynie poczułam, że jakiś wampir stoi w korytarzu i patrzy na mnie. Zdenerwowałam się, ponieważ oni nigdy nie pukają i nie wchodzą drzwiami.
- Czy nie nauczono cię, że się puka?! – warknęłam i nie wiem, jakim cudem, ale przy pomocy mojej mocy wypchnęłam intruza za drzwi wejściowe. – Miło by było, gdybyście się nauczyli pukać.
Zaniosłam naczynia do zlewu i myłam je, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wiedziałam, że to ten wampir, dlatego postanowiłam trochę się z niego ponabijać. Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się promiennie.
- O jej, jak miło, że przyszedłeś, wejdź, proszę – powiedziałam słodkim głoskiem i wpuściłam go do środka. Zaprosiłam go do salonu, a sama usiadłam, trochę za szybko, ponieważ jęknęłam z bólu, na kanapie.
- Boli cię to? – zapytała mężczyzna.
- Nie, cholera, łaskocze – warknęłam, ale poczułam się głupio, dlatego po chwili spokojniej dodałam:
- Przepraszam, nie powinnam się wyżywać na innych – rzuciłam z głośnym westchnieniem i zamknęłam na chwile oczy. – Co cię sprowadza?
- Sprawdzam, jak się czujesz – rzucił obojętnie wampir, a ja prychnęłam.
- Jak miło, że najpierw doprowadzasz mnie do takiego stanu, a potem się martwisz – rzuciłam z chichotem.
- Ja się nie martwię – warknął mężczyzna, a ja otworzyłam oczy.
- Ta, jasne, a mnie wcale nie boli – odpyskowałam mu. – Jakbyś się nie martwił, to byś tutaj nie przychodził.
- Ja tylko sprawdzam twój stan – warknął lekko zdenerwowany.
- Sprawdzanie mnie jest równe z martwieniem się – rzuciłam z chytrym uśmieszkiem, bo wiedziałam, że już wygrałam tą bitwę na argumenty.
- Eh, no dobra, uznajmy, że się martwię – powiedział zrezygnowany, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- To jak się nazywasz, nieznajomy? – zapytałam z oficjalnym tonem, a mężczyzna uśmiechnął się lekko pod nosem.
- William, o pani – wstał i ukłonił się dostojnie, a ja zaczęłam się śmiać. Jakoś ode chciało mi się go zabijać… wydawał się sympatyczny, jeżeli wampir może być sympatyczny.
- Patricia, miły panie – powiedziałam i spróbowałam się ukłonić na siedząco i przy tym nie narazić się na ból. Musiało wyglądać to przekomicznie, ponieważ William zaczął się melodyjnie śmiać z moich poczynań. – Och, nie nabijaj się już, bo zachce mi się ciebie zabić.
- A nie chciałaś? – zapytał zdziwiony, ale po chwili na jego usta wypłynął półuśmieszek.
- Jakoś na razie nie pociąga mnie ta opcja – powiedziałam i spróbowałam podnieść się z kanapy, ale to zaowocowało kolejną falą bólu. Zacisnęłam szczękę, tak, aby nie wydać z siebie dźwięku, ale nie wyszło mi to zbyt dobrze. Wampir, widząc mój ból, podszedł do mnie szybko, wziął na ręce i skierował się na górę.
- Co ty do cholery robisz?! – warknęłam zaskoczona jego zachowaniem. Popatrzył na mnie z góry i uśmiechnął się z politowaniem.
- Wynoszę cię na górę, bo jak tak dalej pójdzie, to dostaniesz jakiegoś krwotoku – odpowiedział spokojnie William, a ja westchnęłam i dałam się nieść. – Który twój pokój?
- Drugie drzwi na lewo – odparłam i oparłam głowę o jego ramię. Kiedy weszliśmy do mojej sypialni, delikatnie położył mnie na łóżku.
- Gdzie masz apteczkę? – zapytał rzeczowo, a ja popatrzyłam na niego dziwnie… Po co mu była apteczka?
- W szafce w łazience – odpowiedziałam niepewnie. Po chwili William wrócił i ukląkł obok  mojego łóżka. Chciał ponieść moją koszulkę, ale przybiłam mu ręce.
- Co ty robisz?! – zapytałam zła, że chce się do mnie dobrać.
- Chcę zobaczyć, jak bardzo to jest poważne – mówiąc to wskazał na mój brzuch.
- No dobra – westchnęłam zrezygnowana, bo nawet jeżeli bym się kłóciła, to pewnie zrobiłby to siłą. Podwinęłam koszulkę, a on zaczął odwiać bandaże. Kiedy skończył  nadal moja dolna część była pokryta siniakami.
- Nie wygląda to zbyt dobrze – stwierdził wampir.
- Co ty nie powiesz, Sherlocku – powiedziałam sarkastycznie, a on posłał mi obojętne spojrzenie.
- Tabletki przeciwbólowe? – zadał pytanie.
- W kuchni nad piekarnikiem – odparłam i odchyliłam głowę z westchnieniem. Nie minęło kilka sekund, a on był z powrotem z dwiema tabletkami i szklanką wody.
- Zażyj – polecił, a ja niepewnie wzięłam tabletki do ust. – Zajrzę jeszcze kiedyś, a teraz odpoczywaj.
- Dobra… Cześć – powiedział, a ja zaczęłam się robić senna. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w świat marzeń.

Cześć! 
Przychodzę z nowym rozdziałem, na który musieliście długo czekać... Za co Was bardzo przepraszam!
Co sądzicie? Jak wrażenia? Zachęcam do komentowania :)

Pozdrawiam, Patrycja

sobota, 11 lutego 2017

Zimowa opowieśc cz.II



… chłopaka trochę starszego od niej z oczami w kolorze świeżej trawy i blond czupryną. Patrzyłaby w nie jeszcze długo, ale jej podświadomość przypomniała jej, że za chwilę zaczynają się lekcje. Szybko wyrwała się z ramion chłopaka.
- Dzięki – powiedziała i skierowała się w stronę szkoły.
- Ej! Jak masz na imię?! – krzyknął chłopak za nią jeszcze.
- Alex – odpowiedziała mu głośno, a po chwili usłyszała jeszcze jak woła do niej, że ma na imię Jeremy. Zobaczyła jeszcze na zegarek, żeby dowiedzieć się, że lekcje zaczynają się za trzy minuty, a ona była dobry kawałek od budynku. Zaczęła biegnąć i przepychać się między przechodniami, którymi obdarzała jedynie cichym „przepraszam”. Z oddali widziała, jak światła przed jej szkołą zmieniają się na zielone, dlatego pędem popędziła w ich stronę. Z tego co udało jej się zobaczyć, została jej ostatnia minuta do dzwonka. W momencie, gdy dobiegła do pasów, światło zmieniło się na czerwone. Nie miała jak już przejść, bo sznur samochodów puścił się szybko przed siebie. Zmęczona oparła się o słup sygnalizacji i zaczęła ciężko oddychać. Wiedziała, że spóźniła się już na lekcję z najgorszym nauczycielem w szkole, a mianowicie z panem Pierce’ em. Uczył on matematyki i był bardzo ostry jeżeli chodzi o przestrzeganie regulaminów. Kiedy tylko pomyślała jakie konsekwencje może mieć ze swojego spóźnienia, zadrżała. Była jeszcze opcja, że nie pójdzie na tą lekcję, ale wtedy dowiedzą się o tym rodzice i znowu dostanie długi i bezsensowny wykład, jaka to ona nie jest oraz szlaban za jedną nieobecność.
Kiedy światło w końcu zmieniło się na zielone, szybki krokiem skierowała się w stronę szkoły. Stojąc przed klasą, przełknęła głośno ślinę i nacisnęła klamkę. Otworzyła je, a momentalnie oczy wszystkich były zwrócone w jej stronę. Spotkała się z pocieszającym wzrokiem Rose.
- Witam panno Duncan, cieszę się, że raczyła się pani pojawić na dzisiejszej lekcji – powiedział nauczyciel głosem wyzbytym z emocji. – Proszę usiąść, a skutki pani spóźnienia omówimy po lekcji.
- Dobrze, proszę pana – powiedziała cicho Alex i skierowała się do ławki, którą dzieliła z przyjaciółką. Rose posłała jej pytające spojrzenie, a dziewczyna powiedziała szeptem, że później jej wszystko opowie. Nie chciała bardziej podpaść nauczycielowi, dlatego resztę lekcji przesiedziała w milczeniu.
Kiedy zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec zajęć, wszyscy zaczęli szybko wychodzić z klasy, a Alex, wiedząc, że nie minie jej rozmowa z panem Pierce’ em, nie spieszyła się z wyjściem. Gdy ostatnia osoba wyszła z pomieszczenia, dziewczyna podeszła do biurka.
- Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał mężczyzna podnosząc na nią wzrok znad dziennika.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała dziewczyna, w duchu modląc się, aby nie wymyślił jakieś dziwnej kary.
- I…?
- Nie powtórzy się to nigdy więcej – dokończyła posłusznie, a matematyk popatrzył na nią dokładnie.
- Alex, niestety muszę cię ukarać za takie zachowanie – zaczął z westchnieniem. – Zostanie w kozie dziś po lekcjach.
- Dobrze – przytaknęła, bo lepiej dla niej, że potraktował ją tak łagodnie. – Mogę już iść?
- Tak, tak – rzucił i zajął się swoimi obowiązkami. Dziewczyna szybko opuściła klasę i zaczęła szukać swojej przyjaciółki. Znalazła ją siedzącą przed następną salą. Opadła z westchnieniem obok niej.
- A teraz gadaj – poleciła jej blondynka. Alex zaczęła opowiadać przyjaciółce swoje dzisiejsze przygody, ale pominęła upadek i ratunek ze strony przystojnego blondyna. Nie lubiła kiedy ktoś cały czas mówił, że powinna się z kimś umówić. Taką osobą była właśnie Rose, gdyby usłyszała o tym chłopaku od razu próbowała ich razem zeswatać. Źle się czuła okłamując przyjaciółkę, ale nie chciała przysporzyć sobie więcej problemów.
Po lekcjach musiała odsiedzieć karę, dlatego do domu wracała sama. Stwierdziła, że przejdzie się parkiem. Przyroda o tej porze roku wyglądała ślicznie. Pozbawione liści drzewa przykryte warstwą lekkiego śnieżnego puchu. Niezmącona niczyjim działaniem warstwa lodu na zamarzniętym jeziorze wyglądała przepięknie, ale i zabójczo… Z daleka było widać, jak dzieciaki lepią bałwany, czy rzucają się śnieżkami, a niedaleko nich biega uradowany szczeniak, który pierwszy raz widział śnieg.
Alex szła powoli delektując się zimowych krajobrazem, przy akompaniamencie swojej ulubionej piosenki. Po chwili na swojej drodze zobaczyła… czarną sowę! Zatrzymała się i patrzyła zdziwiona na zwierzę, które widziała pierwszy raz w życiu. Zaczęła powoli podchodzić do ptaka, ale ten wzbił się w powietrze i poleciał w głąb parku. Dziewczyna, niesiona ciekawością, poszła za sową. Zaprowadziła ją ona do nieznanej jej części. Zatrzymała się dopiero przed wielkim drzewem z dużą dziurą w pniu. Popatrzyła na czarne stworzenie pytająco, a ono, jakby ją rozumiejąc, wleciało do drzewa. Podeszła bliżej, a ty był błąd… W jednej sekundzie z dziury wyleciała ręka, która chwyciwszy ją za ubrania, wciągnęła w głąb, gdzie była tylko ciemność…

Cześć! 
Jest ciąg dalszy! Co sądzicie? Kończą mi się ferie, więc może okazać się, że znowu nie będę się odzywać przez jakiś czas... Ale mam nadzieję, że jednak nie :P

Pozdrawiam, Patrycja :*