poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział XXIV



Wstałam z samego rana. Ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni, żeby coś zjeść. W pomieszczeniu krzątała się już moja kuzynka.
- Dzień dobry – powiedziałam i podeszłam do ekspresu.
- Cześć, jak się spało? – zapytała Clary robiąc kanapki.
- Nie najgorzej – odparłam z lekkim uśmiechem. – A tobie, jak?
- Zdawało mi się, że koło trzeciej w nocy, ktoś był w domu – odpowiedziała dziewczyna.
- Serio? Ja tam nic nie słyszałam – powiedziałam lekko to kłamstwo. Odezwało się moje sumienie.
- Może mi się zdawało – przerwała, by po chwili zapytać: - Pamiętasz, że za tydzień jest bal?
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Kompletnie zapomniałam o balu.
- Dzięki, że mi przypomniałaś – powiedziałam z wdzięcznością w głosie.
- Nie ma sprawy – rzuciła i zaczęła zajadać śniadanie.

Po rozmowie z kuzynką poszłam do swojego pokoju, by załatwić sobie parę na bal. Wybrałam numer mojego chłopaka. Odebrał natychmiast.
- Cześć kochanie – powiedziałam na wstępie uśmiechając się.
- Hej, słońce, co tam? – zapytał Rasto.
- Nic ciekawego, po prostu dzwonię z pytaniem, czy poszedłbyś ze mną na bal w tą sobotę? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Patty, jest taka sprawa, że… W sobotę mam ważną walkę i nie dam rady ci towarzyszyć na balu – odpowiedział smutno mój chłopak. – Nie gniewasz się?
- Nie, nie… Jest mi tylko trochę przykro, ale odrobimy to kiedyś – powiedziałam ze smutnym uśmiechem.
- Przepraszam cię jeszcze raz i kocham cię – powiedział Rasto.
- Ja ciebie też – odparłam i się rozłączyłam. Położyłam się na łóżku i zaczęłam patrzeć w sufit zastanawiając się, czy iść na bal, czy nie…
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam dalej leżąc na łóżku.
- Trish i co? – zapytała Clary siadając obok mnie na łóżku.
- Co „co”? – zapytałam, bo nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Rasto idzie z tobą na bal, czy nie?
- Nie da rady, bo ma walkę – rzuciłam smutno. – A ciebie Lucas zaprosił?
- Tak, wczoraj po południu – odpowiedziała dziewczyna.
- To fajnie – mruknęłam.
- Ale mimo wszystko idziesz na bal, tak? – zapytała Clar stojąc już przy drzwiach.
- Tak, chyba – powiedziałam. Chwilę potem usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Nie wiedziałam, ile już tak leżałam. W jednej chwili zawibrował mój telefon. Okazało się, że dostałam sms od Cleina.
„Trening dzisiaj o 16:30
                       Q.C.”
Odpisałam „Ok.” i zaczęłam się powoli pakować na kolejny trening. Ubrałam dresy, bokserkę i trampki. Wyszłam z domu wpół do czwartej.

Wysiadłam z windy na odpowiednim piętrze i skierowałam się w stronę mojej sali treningowej. W ostatniej chwili odsunęłam głowę, bo w ścianę obok wbił się sztylet z różową falbanką.
- Candy, musisz jeszcze poćwiczyć – powiedziałam z uśmiechem odwracając się w stronę fioletowogłowej.
- Dlaczego, ty jesteś taka szybka? – zapytała dziewczyna stając naprzeciwko mnie.
- Taki talent – powiedziałam i wzruszyłam ramionami. Zaczęłam iść w dalszą drogę do pomieszczenia. Obok mnie szła dziewczyna. Milczałyśmy.
- Candy, do której masz trening? – zapytałam w końcu.
- Do 18:30, a co?
- Co powiesz, na lody po treningu? – zapytałam z uśmiechem.
- Pewnie – odparła wesoło.
- Spotkamy się przed windą po treningu i pojedziemy do najlepszej lodziarni w mieście – powiedziałam i weszłam do sali. Usłyszałam jeszcze ciche „dobra”.
Salę, jak zawsze okrywał półmrok. Podeszłam do ławki pod ścianą i położyłam na niej moją torbę. Zaczęłam właśnie ściągać bluzę, gdy musiałam uchylić się przed małym sztylecikiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyjęłam ostrze ze ściany i odwróciłam się w stronę mojego trenera. Stał oparty o przeciwległą ścianę.
- Dobry, trenerku – powiedziałam i rzuciłam w jego stronę, oczywiście lekko, tak, żeby złapał. Tak jak przewidziałam, zrobił.
- Nie wiem, czy taki dobry, Cooper – powiedział i schował swój sztylecik do pochwy w rękawie. – Zaczynajmy.
Na początek musiałam sobie trochę pobiegać i wykonać kilka ćwiczeń rozciągających. Następnie poćwiczyłam trochę rzucanie sztyletami i nożami. Za każdym razem trafiałam w sam środek. Kontem oka zobaczyłam, jak Carlos kiwa głową z uznaniem.
Kolejnym przedmiotem ćwiczeń były miecze. Nie było ze mną najgorzej, ale jeszcze nie dobrze. Mimo lekcji z Lucasem i treningiem nie umiałam się odnaleźć z tą bronią. Mimo wszystko dawałam z siebie jak najwięcej.
Poćwiczyłam jeszcze broń palną, która nie wychodziła mi tak źle jak w przypadku mieczy. Przynajmniej umiałam się nią posługiwać. Ze wszystkich rodzajów broni palnej najbardziej polubiłam rolę snajpera. I wychodziło mi to nawet znośnie.
Na koniec jeszcze pobiegałam i po dziesięciu minutach skończyłam trening. Podeszłam do torby i wyjęłam z niej wodę. Usiadłam na ławce i spuściłam głowę, bo trochę się zmęczyłam. Poczułam, że Carlos usiadł obok mnie.
- Szybko się uczysz – zaczął w końcu. – Jesteś jedną z najlepszych osób jakie kiedykolwiek miałem okazje uczyć – powiedział szybko.
- Trenerze, czy właśnie mnie pochwaliłeś? – zapytałam totalnie zaskoczona. Mężczyzna z tego co wiem od Candy, nikogo nie chwali.
- Nie ekscytuj się tak – mruknął Carlos. – Jutro mam dla ciebie niespodziankę.
- Mam się bać? – zapytałam z lekkim strachem. Po niespełna czterech miesiącach treningu wiem, że ten facet jest kompletnie postrzelony. Uśmiechnął się szeroko, tak, że jego blizna się zmarszczyła, co spowodowało okropny efekt.
- Powinnaś, moja droga, powinnaś – powiedział. – Jutro. Tutaj. O siedemnastej.
- Ta jest – odparłam z udawanym salutem. Zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak zadrżały kąciki jego ust. Wyszedł z pomieszczenia, a ja chwilę za nim.
Pod windą czekała już na mnie Candy.
- Gotowa? – zapytałam dziewczynę z uśmiechem.
- Całe życie – rzuciła odwzajemniając uśmiech. Weszłyśmy do windy i wyjechałyśmy na górę.

Razem z Candy weszłyśmy do lodziarni. Za ladą stała ta sama dziewczyna, co obsługiwała mnie ostatnio. Podeszłam do niej z uśmiechem.
- Witamy ponownie – zagaiła blondynka. – Co dla was?
- Będą dwa średnie kubełki – powiedziałam zanim fioletowogłowa zdążyła odpowiedzieć.
- Ok, jakie smaki?
- Wybieraj pierwsza – poleciłam Candy z uśmiechem.
- Proszę czekoladowe, pistacjowe, kokosowe, o smaku kiwi i waniliowe – odpowiedziała blondynce. Chwile potem dostała swoje lody.
- A dla ciebie? – zapytała ekspedientka.
- Truskawka, malina, cytryna, czekolada i pomarańcza – odpowiedziałam i sekundy później siedziałam już z Candy przy stoliku.
- Z kim idziesz na bal? – zapytałam po chwili.
- Zaprosił mnie Dick – powiedziała dziewczyna z nutą zawodu.
- Miałaś nadzieje iść z kim innym, mam rację? – zapytałam, a ona pokiwała twierdząco głową. – Chciałabyś, by był to Derek, prawda?
Jej głowa momentalnie podskoczyła do góry z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd ty…? – wyszeptała z zaskoczeniem. Na raz zaczęłam się śmiać. – Z czego rżysz?
- Nie nic…. Po prostu coś sobie przypomniałam – powiedziałam starając się powstrzymać śmiech. – A odpowiadając na twoje poprzednie pytanie, większość ludzi widzi, jak na niego patrzysz, jak się przy nim zachowujesz i tak dalej.
Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła kręcić głową.
- Co mi jest? – zapytała. Podniosłam swoją dłoń i dotknęłam jej czoła. Patrzyła na mnie jak na jakąś idiotkę.
- Stwierdzam, zakochanie trzeciego stopnia – powiedziałam poważnym głosem, jak na lekarza przystało.
- Skąd wiesz?
- Candy, przechodziłam to sama i dalej przechodzę, tak jak i moja kuzynka – powiedziałam z pokrzepiającym uśmiechem. – Dobra, jedzmy te lody, bo się roztopią.
Zjadłyśmy deser i wyszłyśmy z lodziarni. Najpierw odwiozłam dziewczynę, a  potem sama wróciłam do domu.

Następnego dnia poszłam normalnie do szkoły, chociaż czułam się dziwnie, bo od dobrego tygodnia starałam się unikać watahy Jeffa. Lekcje leciały, przerwy mijały, a ja nie zostałam jeszcze zatrzymana przez nikogo. Niestety na ostatniej lekcji podpadłam porządnie pani Quinto i wylądowałam w kozie. Byłam pierwsza w sali, gdzie odbywała się kara. Okazało się, że tym razem pilnować nas będzie pan Kamp, wuefista. Zajęłam miejsce na końcu pomieszczenia i oparłam się o ścianę. Czekałam do głównej godziny rozpoczęcia kary. Okazało się, że Candy i Dick nie zarobili kary. Skoro ich nie było, wyjęłam słuchawki z torby i zaczęłam słuchać muzyki. W klasie głównie znajdowali się sami pierwszacy i drugacy, chociaż były wyjątki z ostatnich i trzecich klas. Jednym z nich był Toby. Pomyślałam „cholera” i miałam nadzieję, że nie będzie ze mną gadał. Usiadł obok jakieś grupki i nawet na mnie nie spojrzał.
Odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy wyszłam ze szkoły. Dochodziła szesnasta, więc szybko pojechałam do domu. Zjadłam coś, przebrałam się w coś wygodnego i spakowałam do swojej torby, wodę, telefon, portfel, jakieś ciuchy i ręcznik. Nie wiedziałam, co takiego szykuje mój trener. Wyszłam z domu i pojechałam na miejsce umówionego spotkania.

Siedziałam teraz w jeepie Carlosa, który jechał w znanym tylko sobie kierunku.
- Zawiąż tym oczy – powiedział i podał mi kawałek grubego materiału. – Już.
Zrobiłam, jak chciał i od tego momentu musiałam polegać tylko na swoich innych zmysłach. Po kilkudziesięcio minutowej jeździe samochód w końcu stanął. Po omacku wymacałam uchwyt do otwierania drzwi i powoli wyszłam z pojazdu. Poczułam obok siebie ruch, z którego wywnioskowałam, że stoi obok mnie mój trener. Trzymając mnie za łokieć zaczął mnie gdzieś prowadzić. Po kilku komendach typu „schody” zatrzymaliśmy się wreszcie. Poczułam, że jest tutaj więcej osób.
- Możesz zdjąć opaskę – powiedział Carlos. Niepewnie ściągnęłam materiał.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogromny ring z wielkim znakiem WWE. Zrobiłam wielkie oczy, gdy skojarzyłam, że znajduje się w miejscu, gdzie rozgrywane są walki, które uwielbiam.
Mój wzrok padł w końcu na ring, na którym stali… sami wielcy wrestlerzy. Prawdopodobnie w tym moja szczęka dotykała ziemi. Usłyszałam chichot mojego trenera. Podniosłam na niego mój pytający wzrok.
- Wiem z pewnych źródeł, że trenujesz boks – zaczął mężczyzna. – Dlatego, zorganizowałem ci kilkugodzinny trening pod okiem prawdziwych mistrzów WWE.
- Naprawdę? – zapytałam, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie sen.
- Szybko się uczysz, więc na pewno powinien wystarczyć ci jeden trening, by dorównywać niektórym z nich siłą i zręcznością – podsumował Carlos. – Powodzenia.
Powiedział i zniknął w przejściu za mną. Przełknęłam ślinę i niepewnie podeszłam na jednego z krzeseł. Położyłam torbę, zdjęłam bluzę i wgramoliłam się na ring. Zauważyłam kilka pobłażliwych spojrzeń, które zadziałały na mnie jak czerwona płachta na byka. W moich oczach pojawiły się iskierki.
Spodziewałam się na początek jakiegoś wprowadzenia, a nie od razu pierwszej walki. Naprzeciwko mnie stanęła jedna z div wrestlingu. Uśmiechnęła się z politowaniem i zaatakowała. Ja automatycznie wyłączyłam sposób racjonalnego myślenia. Usłyszałam  głos w głowie: „Pamiętaj, to są ludzie!”. Musiałam o tym pamiętać, by nie zrobić im krzywdy.
Kobieta podbiegła do mnie, a ja miałam zamiar ją uderzyć w głowę, ale ona się odsunęła i zamiast odstać ona odstałam ja porządne uderzenie z kolana w brzuch. Zachwiałam się i oparłam o liny. Moja przeciwniczka nie miała zamiaru dać mi chwili wytchnienia. Ciosami w głowę zapędziła mnie w róg ringu. Obolała nie wiedziałam, co zrobić. W końcu dałam się ponieść instynktom obronnym. Gdy ta miała zamiar kopnąć mnie  w brzuch, złapałam ją za nogę i wykręciłam, tak, że wykonała piruet w powietrzu i z impetem upadła na matę. Podniosłam się na nogi i zaczęłam się wspinać po linach, by skoczyć na kobietę i zakończyć walkę. Leżała w odpowiedniej pozycji, więc odbiłam się od lin i skoczyłam prosto na nią. Siłę uderzenia poczułam również na sobie. Ostatkiem sił przytrzymałam ją i czekałam na trzy uderzenia, które chwile potem usłyszałam. Puściłam przeciwniczkę i opadłam na matę z lekkim uśmieszkiem.
Nade mną w pewnej chwili pochyliła się mistrzyni div Charlotte.
- Nie jest najgorzej, ale potrzeba ci jeszcze techniki – stwierdziła kobieta pomagając mi wstać. – Nauczą cię tego nasi faceci.
Przełknęłam ślinę i powoli poczłapałam w stronę grupki mężczyzn.
- Dziewczynko, na początek trzeba sprawdzić jaką dysponujesz siłą – powiedział Big Guy. – Uderz mnie. Z całej siły.
„To duży facet, więc się nie powstrzymuj.” – powiedział głos w mojej głowie. Samoczynnie ułożyłam nogi i przywaliłam z pięści prosto w twarz mężczyzny. Sama nie wiedziałam, ile siły włożyłam w to uderzenie, ale jego głowa odskoczyła do tyłu. Zachwiał się, a ja się lekko przeraziłam, czy aby nie zrobiłam mu zbyt dużej krzywdy. W jednej chwili na jego twarz wypłynął uśmiech.
- Nie chciałbym być w skórze osoby, która ci podpadła – stwierdził Big Guy. – Potrafisz porządnie przywalić.
- Dzięki – mruknęłam speszona.
Zanim skończyłam trening, miałam jeszcze spotkanie z Kalisto, braćmi Uso, rodziną Wyatta oraz z Neville i Romanem Reigns’ em. Nauczyłam się bardzo wiele od tych sławnych osób.
Gdy wszyscy stali na ringu znalazłam w sobie odwagę i powiedziałam.
- Chciałabym wam wszystkim bardzo podziękować za trening – zaczęłam. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazje poznać chociaż jedną osobę z waszego grona. To była świetna zabawa! Jeszcze raz wielkie dzięki – skończyłam mówić i podszedł do mnie Big Guy. Podniósł mnie bez najmniejszego problemu.
- Dziewczynko, szczerze cię polubiłem. Z min moich kolegów i koleżanek wnioskuję, że oni ciebie też polubili – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Mamy nadzieje, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Na to liczę – rzuciłam z szerokim uśmiechem.
Pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam z pomieszczenia. Przed samochodem czekał już na mnie Carlos. Podeszłam do niego.
- Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością.
- Mam nadzieje, że zapamiętałaś coś z tych zajęć – rzucił i wsiadł do samochodu. Poszłam za jego przykładem, a chwile potem byliśmy już w drodze do domu.

Dzień mijał za dniem i tak w końcu nadszedł najbardziej wyczekiwany czas dla każdego ucznia szkoły średniej. Dziś odbywał się letni bal. Większość ludzi szykowała się na to z niecierpliwością, a ja chodziłam trochę smutna.
Bal miał się zacząć o osiemnastej, więc około  piętnastej zaczęłam się szykować. Umyłam się, ubrałam suknię, szpiki i biżuterię. Włosy jednak zostawiłam rozpuszczone. Pomalowałam usta szminką w odcieniu ognistej czerwieni, poprawiłam rzęsy tuszem i lekko podkreśliłam oczy kredką. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam nie najgorzej.
Zeszłam na dół gdzie czekał już Lucas ubrany w czarny garnitur z krawatem. Jego włosy, jak zawsze tworzyły artystyczny nieład.
- Wow – udało mu się tylko powiedzieć.
- Dzięki – powiedziałam i stanęłam obok niego. Oboje czekaliśmy już tylko na Clary. W jednej chwili pojawiła się u szczytu schodów.
Jej jasnoróżowa suknia świetnie wyglądała połączona z białą biżuterią. Jej złotoblond włosy były związane w luźnego koka. Wyglądała jak anioł.
Miałam wielką nadzieje, że tylko mi się zdawało, bo przez jedną krótką chwilę nie słyszałam bicia serca mojego przyjaciela.
Pierwsza otrząsnęłam się z szoku spowodowanego wyglądem kuzynki.
- Może już jedźmy, bo się spóźnimy – powiedziałam przywołując ich do rzeczywistości.
- Dobra – rzucił Lucas i poszedł do samochodu. Najpierw otworzył mi drzwi z tyłu, a gdy wsiadłam zamknął je. Potem otworzył drzwi Clary. Gdy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie, chłopak skierował się w stronę szkoły. Udało mu się znaleźć miejsce parkingowe, mimo, że wszędzie było pełno innych pojazdów. Wysiadłam z samochodu i wyprostowałam suknię. Podniosłam głowę i na moją twarz wypłynął uśmiech. Przed wejściem stał nie kto inny, niż Rasto. Zostawiłam przyjaciół i pobiegłam w jego stronę. Zobaczył mnie i zaczął schodzić ze schodów. Złapał mnie w pasie i obrócił kilka razy.
- Myślałam, że jesteś na walce – powiedziałam obdarzając go czułym pocałunkiem.
- Miałem być, ale jak powiedziałem o tym swojemu przeciwnikowi, to powiedział, że przełożymy walkę i że mam iść z tobą na bal – wytłumaczył mój chłopak.
- Dziękuję – powiedziałam i pocałowałam go znowu. – Chodźmy do środka, bo trzeba zagłosować na króla i królową balu.
Z Rasto pod ręką weszłam na salę gimnastyczną gdzie impreza trwała w najlepsze. Podeszliśmy, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, a potem zagłosować. Nasz wybór padł na Clary i Lucasa. Dj zagrał jakiś wolniejszy kawałek i  mój chłopak korzystając z okazji zaprosił mnie do tańca.
- To jest najlepszy dzień w moim życiu – powiedziałam do niego z uśmiechem.
- Mój też – rzucił i pomógł mi zrobić piruet. – Mam nadzieje, że za niedługo uda mi się zorganizować przeprosiny dla ciebie.
- A masz już coś w planach? – zapytałam z ciekawością.
- Można tak powiedzieć – mruknął i pocałował mnie czule.
Po kilku tańcach usiedliśmy przy stoliku, by chwile odsapnąć. Byłam tak pochłonięta rozmową ze swoim chłopakiem, że nie zauważyłam, że obok mnie stoi Bill.
- Możemy zatańczyć? – zapytał niepewnie wilkołak. Zebrałam się w sobie.
- Kochanie, jeden taniec i wracam, dobra? – zapytałam zwracając się do Rasto.
- Dobrze, ale uważaj na siebie – mruknął w moje usta. Wstałam i poszłam za Billem na parkiet. Zaczęliśmy tańczyć w milczeniu, które w końcu przerwał chłopak.
- Patricia, chciałem cię przeprosić – powiedział szybko wilkołak. Zrobiłam wielkie oczy. Byłam święcie przekonana, że Bill będzie chciał się mścić, a nie przepraszać. – Braliśmy przykład z Jeffa, który w końcu okazał się być totalnym debilem.
- Skąd taka zmiana? – zapytałam spokojna.
- Po tym, co zrobiłaś z Jeffem, zrozumiałem, że to samo mogło przydarzyć się mnie i… Moje sumienie nie dawało mi żyć – powiedział z westchnieniem. – Dlatego, chcę się pogodzić i zacząć naszą znajomość od nowa.
- Więc nie masz zamiaru się mścić? – zapytałam dla pewności.
- Ja nie, ale nie wiem co z resztą watahy – odpowiedział chłopak.
- Hej jestem Patricia, a ty? – zapytałam, by zacząć naszą „nową” znajomość.
- Jestem Bill, zostaniesz moją przyjaciółką? – zapytał z uśmiechem.
- Z przyjemnością – odparłam, a taniec się skończył. – Dziękuję.
- Za co? – zapytał zaskoczony wilkołak.
- Za to, że nie masz zamiaru zrobić mi krzywdy – odpowiedziałam z uśmiechem. Pożegnałam się z nowym przyjacielem i wróciłam do swojego stolika, gdzie siedzieli już Clary, Lucas i Rasto.
- Co on chciał od ciebie? – zapytał mój chłopak z nutą zazdrości w głosie.
- Chciał przeprosić za swoje poprzednie zachowanie i zapytać, czy zostanę jego przyjaciółką – odpowiedziałam i zaczęłam chichotać, gdy zobaczyłam miny moich przyjaciół.
- Ty tak na serio? – zapytał z niedowierzaniem Lucas.
- Tak – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.
Potańczyliśmy i porozmawialiśmy jeszcze, gdy nadszedł czas ogłoszenia wyników konkursu na króla i królową balu. Na scenie pojawił się dyrektor z kopertą.
- Witam was, drodzy uczniowie i nauczyciele. Jak co roku mam zaszczyt ogłosić, kto został tegorocznym królem i królową balu! – przerwał, by wyjąc z koperty kartkę. – Królem i królową balu zastali…. Lucas Pierce i Clary Stover! Wielkie gratulacje i zapraszam do mnie na scenę.
Patrzyłam na zszokowane twarze mojej kuzynki i przyjaciela. Szturchnęłam ich lekko, żeby się otrząsnęli. Wrócili do rzeczywistości i poszli w stronę dyrektora. Odebrali korony i szarfy. Ostatnim już punktem koronacji miał być taniec. Uczniowie zrobili im miejsce na środku parkietu, gdzie Lucas od razu wziął w obroty Clary. Uśmiechnęłam się i poczułam szarpnięcie, gdy Rasto pociągnął mnie w stronę parkietu. Zaczęliśmy tańczyć i w tym momencie całkowicie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Byłam tylko ja i Rasto, nikt więcej. Patrzyłam w jego szmaragdowe oczy, w których gościła radość i miłość. W moich pewnie widział to samo. Miałam cudownego chłopaka, który dla mnie zrezygnował z ważnej walki, który kochał mnie całym sercem i płucami. Ja jego kochałam chyba nawet bardziej. Miałam przed nim tajemnice, o których nie mogłam mu powiedzieć, dla jego własnego dobra.
Na balu spędziliśmy jeszcze z dwie godziny. Potem Rasto odwiózł mnie do domu. I sam wrócił do siebie. Weszłam do domu, poczłapałam do swojego pokoju, przebrałam się w pidżamę i zapadłam w sen.

Cześć Wam!
Pod ostatnim rozdziałem napisałam, że ten rozdział będzie romantyczny itp.... Cóż, nie wyszło. Jakoś nie potrafiłam sklecić czegoś romantycznego.... 
Mam nadzieję, że nie zepsułam tego rozdziału...
Zachęcam  do komentowania ;)

poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział XXIII



Dzisiaj nadszedł dzień, w którym spróbuje odbić Finally i Juliett. Postanowiłam to zrobić pod osłoną nocy, gdy wszyscy „będą” spać, ale nie miałam pewności, czy mi się uda. Odrzuciłam szybko pesymistyczne myśli i zaczęłam pakować swoje sztylety m. in. do butów, pod bluzę, do kieszeni.
Gotowa stanęłam przed lustrem, by zobaczyć siebie w całej okazałości oraz, by dodać sobie otuchy. Czarne legginsy, czarna bluza z kapturem, rękawiczki, trampki.
„Głosie, będziesz mi dziś pomagał?” – zapytałam przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.
„Zawsze i wszędzie” – odparł z powagą mój głos, wierny przyjaciel i sprzymierzeniec.
Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów i zeszłam po cichu na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe, a za nimi oparty o balustradę stał… Lucas. Po jego prawej stronie siedział Danny, a na ławeczce siedział John. Gdy otworzyłam szerzej drzwi, swoje spojrzenia wbili we mnie.
- Co wy tu robicie?! – zapytałam ostrym szeptem, by mama nie usłyszała z sypialni.
- Gdy powiedziałem ci o Finally i Juliett, wiedziałem, że coś kombinujesz – odszepnął spokojnie Danny.
- Gdy wilkołak opowiedział mi, co ci powiedział, czułem, że spróbujesz im jakoś pomóc, ale nie spodziewałem się, że będziesz chciała pchać się w gniazdo szerszeni – szepnął Lucas z lekkim gniewem.
- Dobra, ale to nie tłumaczy, dlaczego tu jesteście – powiedziałam zamykając cicho drzwi.
- Nie myślałaś chyba, że puścimy cię samą w paszczę lwa – rzucił Danny z lekkim zaskoczeniem. Patrzyłam na nich zdziwiona. John do tej pory siedział cicho, ale w końcu zabrał głos.
- Patricia, jesteś w poważnych tarapatach – zaczął spokojnie wampir. – Mistrzowie prawdopodobnie powiedzieli o tobie Werdowi i możliwe, że wyznaczyli za ciebie nagrodę… - przerwał na chwilę. – Gdy elfik zadzwonił do mnie, chociaż dalej nie wiem, skąd wziął mój numer… ale do rzeczy, powiedział, że masz zamiar ratować rodzinę jakiegoś wilkołaka z klanu Werda… Myślałem, że krew mnie zaleje – powiedział szeptem, ale słychać w nim było nuty gniewu. Westchnęłam i w jednej chwili dostałam olśnienia.
- Czyli wszyscy idziecie ze mną? – zapytałam, a oni pokiwali głowami. – To mam genialny plan.
- Już się boję – mruknął Lucas. Uśmiechnęłam się lekko.
- I powinieneś… Danny, czy możesz iść do domu tego całego Werda?
- Powinni mnie wpuścić, a co?
- Danny, otworzysz nam drzwi, a my pod osłoną, jaką wytworzę wejdziemy za tobą do środka – poinformowałam ich. – Ja, Lucas i John pójdziemy poszukać Finally i Juliett, a Danny w tym czasie będzie musiał zagadać Werda, jak długo się da.
- Ok, ale jak wyprowadzisz moją żonę i córkę? – zapytał wilkołak.
- Wytworzę im osobną osłonę i wypuszczę w noc, gdzie będzie na nie czekał jeden z zaufanych wampirów Johna – powiedziałam podkreślając słowo „zaufanych”.
- Najbardziej zaufana osoba stała się popiołem – rzucił ze smutkiem mój ojczym. – Ale powinienem kogoś znaleźć.
- Ja jestem gotowa, a wy? – zapytałam zatrzymując wzrok na każdym z nich. – Lucas, wiesz, że jeśli ci się coś stanie, Clary mnie zabije?
- Sam bym to zrobił, zaraz, gdy dowiedziałem się o twoim samobójczym pomyśle – odpowiedział chłopak z lekkim uśmiechem. Odpowiedziałam tym samym.
- Przedstawienie czas zacząć – powiedziałam, a w moich oczach pojawiły się dziwne iskierki. Całą czwórką wkroczyliśmy w ciemność nocy.

Staliśmy za Danny’ m na werandzie starej, ale zadbanej willi. Wilkołak zadzwonił dzwonkiem i czekał, aż mu otworzą. Wytworzyłam tarczę, dzięki której, byliśmy niewidzialni, niesłyszalni i niewyczuwalni. W jednej chwili drzwi stanęły otworem i ukazał się nam dość masywny wilkołak z dużą blizną przez całe oko. Mimowolnie przełknęłam ślinę.
- Przyszedłem do Werda – powiedział rzeczowym tonem Danny.
- Powiem, ci, że twoje żoneczka jak na tak długi pobyt tutaj dalej walczy – powiedział z obleśnym uśmieszkiem wilkołak. Pewnie bym mu przywaliła w twarz, gdyby Lucas nie przytrzymał mojej ręki. Widziałam, jak Danny zaciska szczęki.
- Wpuścisz mnie, czy mam tak stać jak słup soli? – zapytał chłopak lodowatym głosem. Mięśniak przesunął się, by Danny mógł przejść. Musieliśmy się śpieszyć, by zdążyć zanim wilkołak zamknie drzwi. Danny, gdy przechodził obok mężczyzny walnął go z barku, tak, że tamten zapomniał na chwilę o drzwiach. Wślizgnęliśmy się do środka.
- Trafisz chyba – rzucił mięśniak. – Piesku…
Wyzwisko powiedział po cichu, tak by nikt, go nie usłyszał, ale słyszał to wampir, elf i hybryda. Gdy przechodziliśmy obok grubasa pokazałam mu język. Czułam, jak John kręci zrezygnowany głową. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zacznijmy zabawę – powiedziałam cicho do swoich towarzyszy. „To będzie nieziemska zabawa.” – powiedział mój głos. „Wiem.”. Wytworzyłam każdemu z nas osobną tarczę. – Jeżeli ktoś je znajdzie, mówi, a usłyszymy to tylko my.
Pokiwali twierdząco głowami i zniknęli, każdy w innej części domu. John poszedł sprawdzić piwnicę, Lucas cały parter, a ja musiałam sprawdzić piętro i strych. Wyjęłam dwa sztylety i weszłam po schodach na górę.
Było tam pełno drzwi, tego samego koloru i rozmiaru. Na szczęście każde drzwi były podpisane, więc nie musiałam sprawdzać wszystkich. Jedne z drzwi na końcu były podpisane „GABINET SZEFA”. Usłyszałam zza nich głos Danny’ ego i prawdopodobnie Werda. Nie miałam czasu, by podsłuchać o czym rozmawiają, bo miałam na uwadze życie Finally i Juliett. Na piętrze nie znalazłam dziewczyn, więc została możliwość, że są na strychu.
Weszłam powoli na górę pojedynczymi schodami. Na ich końcu stały drzwi, których pilnował jakiś przysypiający młody wilkołak. Podeszłam do niego po cichu. Nie miałam ochoty kończyć jego życie, więc zgodnie z instrukcją mojego głosu rzuciłam coś w stylu zaklęcia, które spowodowało, że chłopak zasnął. Wyjęłam z jego ręki klucz i otworzyłam nimi drzwi. Zaskrzypiały cicho, na co się lekko skrzywiłam.
Wewnątrz pomieszczenia panował półmrok. Jedynym źródłem światła była mała lampka nocna położona na stoliku obok łóżka. W łóżku spały Finally i Juliett. Zamknęłam za sobą drzwi i zniknęłam osłonę. Podeszłam do łóżka i szturchnęłam lekko jasną blondynkę. W jednej chwili obudziła się i przygarnęła, jak przypuszczałam Juliett, do swojej piersi.
- Spokojnie, Finally, jestem tu, by was uwolnić – poinformowałam ją szeptem.
- Stąd nie da się uciec – powiedziała cicho kobieta ze strachem w oczach.
- Przyszłam tutaj z twoim mężem, Danny’ m i kilkoma znajomymi, by was wyciągnąć – powiedziałam cicho i spokojnie.
- Skąd znasz Danny’ ego? – zapytała Finally.
- Uratował mi kiedyś życie, a potem ja jemu i tak się poznaliśmy – odpowiedziałam.
- Skąd mam wiedzieć, czy nie chcesz poderwać mojego męża? – zapytała z lekką nutą zazdrości w głosie kobieta. Zaczęłam cicho chichotać.
- Nie mam zamiaru rozwalać waszej rodziny, bo mam chłopaka – odparłam z uśmiechem. – Ale to jest rozmowa na dłuższy czas, którego mamy teraz zbyt mało.
- Jak chcesz nas stąd wyprowadzić?
- Wytworzę dla ciebie, siebie i twojej córki osłonę i wyprowadzę was na zewnątrz, gdzie będzie czekał na was jeden z zaufanych wampirów mojego ojczyma. Nazywa się Hyde i musisz powiedzieć już na dworze jego imię, a on przyjdzie i odprowadzi was do samochodu, który zawiezie was w bezpieczne miejsce – poinformowałam ją. – Rozumiesz?
- Tak – odpowiedziała i wstała z łóżka wraz z Juliett. Ubrały się, pozbierały swoje rzeczy i stanęły naprzeciwko mnie. Wymamrotałam jakieś zaklęcie i wszystkie miałyśmy już osłony. Ostrożnie otworzyłam drzwi. Wilkołak jeszcze spał, więc wypuściłam dziewczyny pierwsze, a ja zamknęłam drzwi na klucz, który później włożyłam do ręki wilkołakowi. Pstryknęłam palcami obok jego głowy, a on momentalnie się obudził. Nie wiedział nas, więc spokojnie zeszłyśmy schodami na parter.
- Znalazłam je, akcja zakończona sukcesem – powiedziałam, by poinformować mojego przyjaciela i ojczyma. Podeszłyśmy do drzwi frontowych, przy których siedział mięśniak. Bałam się go trochę, ale musiałam przełamać swój strach. Musiałam wymyślić, jak go podpuścić, żeby otworzył drzwi. Wpadłam na pewien pomysł.
- Zaczekajcie tu, a gdy drzwi się otworzą, biegnijcie ile sił w nogach – poinstruowałam je.
- A co z tobą? – zapytała z troską Finally.
- Jakoś sobie poradzę – rzuciłam z uśmiechem i zniknęłam jej z pola widzenia. Zauważyłam, że w salonie było otwarte okno, tak, bym mogła się zmieścić. Dziękowałam losowi, za jego przychylność. Cicho wygramoliłam się z domu i stanęłam przed drzwiami frontowymi. Wzięłam głęboki wdech.
- Chłopaki, ustawcie się obok drzwi, a gdy się otworzą wychodźcie – powiedziałam zdeterminowana.
 Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam. Gdy drzwi się otworzyły wytworzyłam wiatr, chociaż wtedy nie wiedziałam za bardzo, jak to zrobić. Ale mimo to osiągnęłam swój cel. Wilkołak cofnął się do tyłu otwierając szerzej drzwi. Widziałam, jak wszyscy wychodzą z domu. Wszyscy, oprócz Danny’ ego. Gdy wyszli i  grubas miał zamykać drzwi szybko wbiegłam do środka. Musiałam wyciągnąć stąd wilkołaka.
Pobiegłam na górę i zatrzymałam się przed drzwiami gabinetu Werda. Słyszałam w środku głos Danny’ ego, który był przepełniony gniewem. W tem przypomniałam sobie, że mam numer mężczyzny i nie czekając dłużej zaczęłam dzwonić. Zza drzwi słychać było jego dzwonek.
- Halo?
- Cześć, przyjacielu, słuchaj, jest taka sprawa – zaczęłam kłamać jak z nut. – Coś jest nie tak z moim motorem i czy mógłbyś na niego spojrzeć?
- Pewnie, ale musi to być teraz? – zapytał świetnie wpasowując się w swoją rolę.
- No wiesz… Mam dzisiaj jeszcze jeden wyścig i nie chciałbym, w najlepszym przypadku, trafić do szpitala – powiedziałam.
- Zobaczę co da się zrobić - powiedział. – Teraz muszę kończyć, mam ważne spotkanie.
- Dzięki wielkie i do zobaczenia.
Rozłączyłam się i zaczęłam podsłuchiwać rozmowę zza drzwi.
- Przepraszam, Werd, ale muszę pomóc przyjaciółce z motorem, ale to zapewne słyszałeś – powiedział Danny.
- Nic nie szkodzi, ale będziemy musieli dokończyć naszą rozmowę – powiedział drugi wilkołak. Usłyszałam, że wstają i mają zamiar wychodzić. Pognałam schodami w dół i ustawiłam się pod drzwiami, by w szybkim tempie opuścić to miejsce.
Danny stanął obok mnie, kompletnie nieświadomy mojej obecności.
- Dogadałeś się? – zapytał od niechcenia mięśniak.
- Tak jakby, ale jeszcze was odwiedzę – odparł wilkołak. Otworzył drzwi i wyszedł z domu, a ja za nim. Odetchnęłam z ulgą, gdy siedzieliśmy wszyscy w samochodzie w drodze do mojego domu.

- Dlaczego nie jedziemy do mnie? – zapytał Danny po długiej chwili ciszy.
- Ponieważ, gdyby Werd znalazł nas u ciebie, pozabijałby nas jak kaczki – powiedziałam spokojnie. On przytaknął i resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu.
Weszliśmy do mojego domu. Wprowadziłam wszystkich do kuchni.
- Musimy być cicho, żeby nie obudzić mojej mamy i kuzynki – powiedziałam szeptem. – Danny, musicie wyjechać stąd jak najszybciej.
- Wiem, ale musimy się jeszcze spakować – powiedział wilkołak.
- Pojedziecie do domu razem z Hyde’ em, jako obstawą – powiedziałam poważnie. – Weźmiecie najpotrzebniejsze rzeczy i wyjedziecie.
- Dobra – przytaknął Danny.
- A dostanę sms z miejscem waszego pobytu? – zapytałam z lekkim uśmieszkiem.
- Dowiesz się pierwsza i jedyna – odpowiedział wilkołak z uśmiechem.
John został w kuchni razem z Lucasem, a ja poszłam pożegnać się z rodziną Danny’ ego.
- Nawet nie wiesz, jak wielki mam dług u ciebie – powiedział chłopak. – Dziękuję.
Przytulił mnie, a jego miejsce zajęła jego żona Finally.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – powiedziała z uśmiechem. – Dziękuję i z całego serca.
- Na pewno się zobaczymy – powiedziałam z uśmiechem i objęłam kobietę. – I nie ma za co.
Poczułam lekkie ciągnięcie za spodnie. Zobaczyłam w dół, gdzie Juliett patrzyła na mnie oczami w tym samym kolorze co swojego taty.
- Dziękuję – powiedziała dziewczynka i mocno mnie przytuliła, gdy kucnęłam przed nią. – Znowu mogę być z mamą i tatą.
Uśmiechnęłam się i puściłam dziewczynkę.
- Uważajcie na siebie – powiedziałam za nimi. Poczekałam, aż odjadą i wtedy weszłam do domu. Z mojej twarzy nie znikał uśmiech. W oczach była ulga i radość, że nam się udało. Wszyscy, którzy brali udział w akcji ratunkowej byli świadomi, że możemy zostać zdemaskowani, a wtedy byłoby bardzo źle.
Pożegnałam Lucasa oraz Johna. Wyszłam na górę do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i zasnęłam prawie od razu.

Co sądzicie o tym rozdziale? 
Chciałam  Was przeprosić, że nie dodałam rozdziału w sobotę, ale jestem uzależniona od gier komputerowych, więc można powiedzieć... zagrałam się ;P
Powiem Wam, że następny rozdział będzie bardziej romantyczny...., ale więcej dowiecie się jeszcze w tym tygodniu ;)
Zachęcam do komentowania i wyrażania swojej opinii ;P