czwartek, 24 grudnia 2015

Życzenia !

Kochani!
Z okazji Świąt, chciałabym Wam życzyć:
Dużo zdrowia, byście, jeżeli czytacie książki, przeczytali ich wiele.
Wielkiej cierpliwości, do czytania mojego opowiadania i jeżeli sami tworzycie, to również do tego!
Standardowo, szczęścia, pomyślności... 
Oraz spełnienia Waszych najskrytszych marzeń.
Jeszcze raz, wam tego życzę :)

WESOŁYCH ŚWIĄT!
Wasza Rebel P.

sobota, 12 grudnia 2015

Epilog



Nadszedł dzień pogrzebu mojego ukochanego. Ubrana w czarną sukienkę i ciemny sweter pojechałam wraz z mamą na miejsce odbycia się ceremonii. Weszłyśmy do kościoła, gdzie było już dużo ludzi. Z pomiędzy tłumu wyłonił się Clark i podszedł do mnie. Uściskał mnie.
- Jak się czujesz? – zapytał z troską.
- Bywało gorzej – mruknęłam i zajęłam miejsce gdzieś z przodu. Usiadłam w ławce razem z mamą i moim trenerem. Chwilę potem rozpoczął się pogrzeb. Wnieśli trumnę z ciałem Rasto i ułożyli je po prawej stroni mównicy. Duchowny wyszedł na mównicę i zaczął uroczystość.
Potem nadszedł czas na przemówienia. Pierwsze wyszła rodzina. Wszyscy mówili jaki on był wspaniały. Wiedziałam o tym bardzo dobrze. W końcu nadeszła pora na moją przemowę. Wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do mównicy.
- Nazywam się Patricia, byłam i chyba dalej jestem dziewczyną Rasto. Byłam przeciętną dziewczyną z przedmieścia, która nie była aniołkiem, ale… gdy poznałam Rasto wszystko się zmieniło. Rozbudził uczucia, o których istnieniu zapomniałam – przerwałam na chwilę, by uspokoić głos. – Spędziłam z nim najpiękniejsze pół roku życia. Dla mnie, zwykłej dziewczyny przełożył ważną walkę, by spędzić ze mną czas na letnim balu… Pamiętam jak kiedyś po jednej z walk powiedział na wizji, że mnie kocha… Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego chłopaka, niż on. Dzięki niemu na nowo nauczyłam się kochać… - skończyłam i odwróciłam się w stronę zamkniętej trumny. – Kocham cię.
Zeszłam z mównicy, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
Uroczystości skończyły się dopiero po półtorej godziny. Gdy już odprowadziliśmy trumnę miałam zamiar jechać do domu, ale zatrzymał mnie pan Martinez.
- Patricia, piękna mowa – zaczął ze smutnym uśmiechem. – Mogłabyś do nas przyjechać, bo Sabine…
- Dobrze – powiedziałam krótko, bo wiedziałam już co jest dziewczynce. – Przyjadę z mamą.
- Dziękuję – powiedział mężczyzna i wrócił do żony. Skierowałam się w stronę samochodu mojej mamy. Wsiadłam i odwróciłam się w jej stronę.
- Mamo, możesz mnie zawieść pod dom Państwa Martinez? – zapytałam, a ona przytaknęła.

W domu było już dużo ludzi. Weszłam przez główne drzwi. Zaczęłam wypatrywać małej blondynki.
- Przepraszam, gdzie jest Sabine? – zapytałam jakąś starszą panią, która stała obok drzwi.
- Zamknęła się w swoim pokoju i nie chce wyjść – odpowiedziała smutno kobieta.
- Dziękuję – powiedziałam i skierowałam się na górę. Pokoju dziewczynki nie musiałam długo szukać, bo całe jej drzwi były oklejone naklejkami. Podeszłam do nich powoli i zapukałam.
- Zostawcie mnie – usłyszałam zza drzwi.
- Hej, Sabi, wpuścisz mnie? – zapytałam łagodnie.
- Patisia, to ty? – zapytała dziewczynka.
- Tak to ja, otworzysz mi? – zapytałam z uśmiechem. Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza i chwilę potem w drzwiach stanęła Sabine. Wpuściła mnie do środka i znowu zamknęła drzwi. – Dziękuję.
Dziewczynka od razu mnie przytuliła, a ja ją. Przeniosłam ją na łóżko. Usiadłam i posadziłam ją sobie na kolanach. Popatrzyłam w jej oczy, takie same jak Rasto. W moich oczach znowu stanęły łzy. Dziewczynka spostrzegłszy, że zaraz mogę zacząć płakać przytuliła mnie mocno.
- Nie płacz, bo inaczej ja też zacznę płakać – powiedziała stanowczo dziewczynka, a ja się lekko uśmiechnęłam.
- Dobrze – powiedziałam i osuszyłam oczy z łez. – A teraz powiedz mi, dlaczego nie jesteś na dole ze wszystkimi?
- Bo nie chcę być ubrana na czarno – powiedziała Sabine i skrzyżowała ręce na brzuchu.
- Powiesz mi dlaczego? – zapytałam lekko zdziwiona jej problemem.
- Rasto nigdy nie ubierał się cały na czarno – zaczęła dziewczynka. – Zawsze chodził w jasnych koszulkach.
- Chcesz iść na dół w innym kolorze, tak? – zapytałam, a ona przytaknęła. – Bo nie lubisz czarnego koloru?
- Tak – powiedziała Sabine z uśmiechem. Sama się uśmiechnęłam i posadziłam ją na łóżku.
- Dobra, zaraz znajdziemy ci jakąś ładną sukienkę – powiedziałam i podeszłam do jej szafy. Wszystkie czarne sukienki odłożyłam i zajęłam się przeglądaniem reszty. Znalazłam śliczną zieloną sukienkę z długim rękawem, sięgającą do kolan i rozłożystą od pasa w dół.
- Podoba ci się? – zapytałam dziewczynkę i pokazałam jej sukienkę.
- Bardzo – powiedziała z uśmiechem. Podeszłam do niej i zaczęłam ją ubierać. Do tego założyła jeszcze białe rajstopy i zielone baleriny. Teraz musiałam zrobić coś jeszcze z jej włosami. Posadziłam ją przed małą toaletką i zaczęłam delikatnie czesać jej blond włosy. Zamyśliłam się.
- Nad czym tak myślisz? – zapytała dziewczynka zaciekawiona.
- Przypomniałam sobie, jak kiedyś tak czesałam swoją kuzynkę, gdy była jeszcze mała – odpowiedziałam z uśmiechem. – Co byś chciała na głowie?
- Umiesz robić koronę? – zapytała Sabine, a w jej oczach pojawiły się iskierki.
- Zobaczymy co da się zrobić – rzuciłam z uśmiechem i wzięłam się do pracy. Korona wyszła mi nie najgorzej.
- Pokaż się – poleciłam dziewczynce. Ta stanęła przede mną z uśmiechem. Kolor sukienki świetnie pasował do jej koloru oczu. – Wyglądasz pięknie.
- Dziękuję – powiedziała blondynka.
- Wychodzimy? – zapytałam, a ona pokiwała głową na znak zgody. Podeszłam do drzwi i przekręciłam klucz. Miałam zamiar wychodzić, ale Sabine chwyciła mnie z sukienkę. Popatrzyłam się na nią.
- Rasto wiedział kogo pokochać – powiedziała dziewczynka. – Będziesz ze mną tam na dole?
- Będę – powiedziałam z uśmiechem i wystawiłam dłoń, a ona ją chwyciła i tak wyszłyśmy z jej pokoju, i zeszłyśmy do gości na dole.

Minęły już dwa tygodnie od śmierci i pogrzebu Rasto. Dzisiaj odbywało się zakończenie roku i odebranie dyplomów. Nie cieszyłam się zbyt mocno na ten dzień. Może z powodu jeszcze świeżych ran po stracie ukochanej osoby… Sama nie wiedziałam dokładnie. Szybko odebrałam dyplom i zmyłam się do domu. Wiedziałam już wtedy, że muszę pobyć trochę sama, bez rodziny. W domu przebrałam się w coś luźnego i pojechałam prosto do organizacji Łowców.
Zapukałam do gabinetu Cleina i po usłyszeniu „proszę” weszłam. Mężczyzna siedział na swoim fotelu i czytał jakieś dokumenty. Podniósł na mnie swój wzrok i stwierdziłam, że był lekko zaskoczony.
- Patricia, co cię sprowadza? – zapytał Quinn odkładając czytaną wcześniej lekturę na bok.
- Mogę wyjechać gdzieś na szkolenie, najlepiej za granicę – powiedziałam spokojnie.
- Możesz jechać razem z Derekiem i Candy – powiedział mężczyzna zaskoczony moim pytaniem. Miał zamiar zapytać dlaczego, ale dałam mu wzrokiem do zrozumienia, by nie pytał.
- Kiedy?
- W ten poniedziałek jest wylot z lotniska do Chin – odpowiedział Clein i podął mi kopertę, w której jak podejrzewałam był bilet na samolot.
- Dziękuję – odpowiedziałam i zaczęłam wychodzić.
- Patricia – zatrzymał mnie głos Quinna. Odwróciłam się w jego stronę. – Uważaj na siebie.
Przytaknęłam i wyszłam. W domu wybrałam numer Johna.
- Halo? – rozbrzmiał jego głos w słuchawce.
- John, wyjeżdżam. Muszę odreagować. Zobaczymy się po wakacjach – powiedziałam spokojnie.
- Mogę wiedzieć, gdzie się wybierasz? – zapytał spokojnym głosem.
- Niestety nie, nawet mama nie będzie wiedzieć, gdzie będę – odpowiedziałam.
- Szanuję twoją decyzję i uważaj na siebie – powiedział z troską w  głosie.
- Dobrze – rzuciłam i się rozłączyłam. Wróciłam do domu i zaczęłam się pakować. Mniej więcej spakowana zaczęłam pisać list do rodziny, w którym wyjaśniłam, dlaczego wyjeżdżam.

Siedziałam już w samolocie. Zanim włączyłam tryb samolotowy w telefonie dostałam kilkanaście sms- ów od Lucasa typu: „Gdzie jesteś?”, „Co kombinujesz?”, „Gdzie będziesz?”, „Do cholery odpisz!”. Nie miałam ochoty odpowiadać na jakiekolwiek wiadomości. W końcu samolot wystartował. Teraz myślałam tylko o nadchodzących treningach w Chinach. Obok mnie siedziała Candy razem z Derekiem. Podejrzewałam, że przegadali cały lot…

Siedziałem w swoim salonie, popijałem kawę i czytałem książkę, gdy poczułem znajomą obecność w domu.
- William, nie prościej było wejść drzwiami? – zapytałem nie odrywając się od lektury.
- Wybacz John, przyzwyczajenie – odpowiedział wampir, który usiadł naprzeciwległej kanapie. Wyglądał na tylko dwadzieścia trzy lata. Czarne włosy miał zmierzwione jak zawsze, a brązowe oczy nie wyrażały żadnych uczuć.
- Sprowadzają cię sprawy zawodowe, czy wpadłeś w odwiedziny? – zapytałem odkładając książkę na stolik.
- Sprawy zawodowe, przyjacielu – odpowiedział William. – Gdzie ona jest?
- Chodzi ci o hybrydę? – zapytałem dla pewności. Przytknął. – Nie mam pojęcia.
- Nie wierzę – rzucił wampir.
- Znamy się z dobre trzysta lat i jeszcze ani razu cię nie okłamałem – zacząłem. – Ale jeżeli dalej mi nie wierzysz, zawsze możesz przeczytać moje myśli.
- Co wiesz? – zapytał rzeczowo.
- Wyjechała gdzieś jakiś tydzień temu, z tego co mówiła to nikt nie będzie wiedział, co się z nią dzieję, do końca wakacji – odpowiedziałem.
- Jak ma na imię i jak wygląda? – zadał następne pytanie.
- William, nie mogę ci tego wyjawić, bo odbiorę ci całą zabawę – powiedziałem z uśmiechem. – Nie próbuj przeczytać moich myśli.
- A to dlaczego?
- Bo znam cię nie od dziś i wiem, że uwielbiasz takiego typu zadania – odparłem z szerokim uśmiechem.
- Masz rację – rzucił z westchnieniem wampir. Miał już ponad tysiąc lat. – Nic idę szukać dalej, ale nie martw się, jeszcze się zobaczymy.
- Nie wątpię – powiedziałem.
- Żegnaj – rzucił William i już go nie było. Podejrzewałem, że Patricia i William będą mieli więcej wspólnego niż mi się wydaje… 

Werble proszę!
Tak oto zakończył się pierwszy tom "Hybrydy"!
Mam do Was ogromną prośbę, chciałabym, byście napisali mi pod tym postem, co sądzicie o całej historii, co wam się w niej podobało, a co nie itp. ;)
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną w następnej części :)
Jeżeli chodzi o następne wpisy, to na pewno prolog drugiego tomu ukaże się dopiero po nowym roku...
Ale nie martwcie się, w między czasie pojawią się opowiadania jednorazowe ;P

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział XXV



Wstałam równo z pierwszymi promieniami słońca. Zgramoliłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Stojąc przed lustrem o mało nie zeszłam na zawał. Na całej twarzy miałam rozmazany makijaż z wczoraj, włosy w nieładzie… Po prostu wyglądałam jak potwór. W tempie ekspresowym wróciłam do pokoju, wzięłam ciuchy i poszłam się umyć.
Już czysta i ubrana zeszłam do kuchni, by coś zjeść. Dopiero przy jedzeniu zauważyłam, że w domu jest strasznie cicho. Wsłuchałam się dokładniej, ale tak czy siak nic nie usłyszałam. Zjadłam i wyszłam na piętro, by sprawdzić, czy naprawdę jestem sama w domu.
Najpierw zajrzałam do pokoju Clary, który był pełen jej ubrań, ale jej wśród nich nie było. Wzruszyłam ramionami i zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam teraz do drzwi sypialni mojej mamy, która, tak jak pokój Clar był pusty.
Tym sprawdzeniem utwierdziłam się, że jednak zostałam sama w domu. Wróciłam do swojego pokoju. Gdy tylko weszłam, w oczy rzuciła mi się moja komórka, która informowała mnie, że dostałam sms. Wzięłam telefon do ręki i rzuciłam się na łóżko. Okazało się, że wiadomość wysłał mi… John. Zastanawiałam się skąd ma mój numer, ale wtedy przypomniałam sobie, że pewnie Gabe mu podał. Pisał w nim, bym przyjechała jak najszybciej pod wskazany adres.
Nie miałam co robić, więc ubrałam się i wyszłam z domu. Jechałam na Kawasaki, aż dotarłam na miejsce. Okazała się nim być pokaźnych rozmiarów villa z białej cegły. Balkon podpierały kolumny, a trawnik był równo skoszony. Myślałam, że trafiłam do białego domu, czy coś w ten deseń. Podeszłam do drzwi  i uderzyłam kołatką o drzwi. Nie musiałam długo czekać, bo zaraz w drzwiach stanął John w białej koszulce i czarnych spodniach. Uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka.
Jak na wampira, lubił bardziej jasne niż ciemne kolory. Jego hol był w kolorach błękitu i bieli. Jak na faceta miał świetny gust kolorystyczny. Zaprowadził mnie do dużego salonu, który był w różnych odcieniach zieleni. Usiadłam na białej kanapie.
- Napijesz się czegoś? – zapytał John.
- Kawy, jeśli mogę – odpowiedziałam z uśmiechem. Wampir zniknął w pomieszczeniu, które, jak przepuszczałam było kuchnią. Zaczęłam dokładniej się rozglądać i dzięki temu zobaczyłam zdjęcie na kominku.
Była na nim moja mama i John. Identyczne zdjęcie znalazłam kiedyś w domu. Zrobiło mi się trochę smutno, że to głównie przeze mnie się rozstali. Usiadłam z powrotem na kanapie, gdy akurat wampir wszedł do pokoju z dwiema filiżankami kawy.
- Dziękuję – powiedziałam i wzięłam od niego filiżankę. Kawa była świetna. – To moja pierwsza kawa dzisiaj, więc zastanawiam się, czy jeszcze wypiję tak dobrą.
- Miło to słyszeć – powiedział z uśmiechem. – A wracając, myślałem, że będziesz później.
- Gdy rano wstałam okazało się, że nikogo nie ma w domu, więc postanowiłam wpaść do ciebie na chwilę – opowiedziałam z uśmiechem.
- Mama w pracy? – zapytał, a ja przytaknęłam.
- W wiadomości napisałeś, że masz jakąś ważną sprawę – rzuciłam popijając kawę.
- Dobrze, że mi przypomniałaś. Szukałem czegoś na temat ciebie, jako hybrydy i… - przerwał na chwilę by się zastanowić. – Okazało się, że jesteś nieśmiertelna.
- Czyli będę żyć wiecznie? –zapytałam zaskoczona.
- Można tak powiedzieć – odparł John. – Ale możesz zginąć w każdy możliwy sposób…
- Bosko – mruknęłam zła. – Ale cóż, jestem nieśmiertelna… Co ja zrobię z tym czasem?
- Wiesz, ja w ciągu pierwszych dwustu lat życia, jako wampir oczywiście, odwiedziłem wszystkie miejsca, które nie udało mi się zobaczyć jako człowiek, przeczytałem multum książek, więc… - zamyślił się nad końcówką swojej wypowiedzi.
- Nie będę się nudziła – podsumowałam. – A tak w ogóle, to jak się czujesz?
- Bywało gorzej, chociaż teraz jest dość cicho w tym domu – odpowiedział ze smutnym uśmiechem wampir. Wskazał ręką na kominek. – W tej stalowej urnie leżą szczątki mojego prawdziwego przyjaciela – powiedział smutno. Mnie samej zrobiło się przykro.
- Wybacz, że pytam, ale znam już historię mamy, a teraz chciałabym poznać twoją wersję, dlaczego wy… - nie musiałam kończyć, bo John wiedział co mam na myśli. Westchnął.
- Wiem już, że z natury jesteś ciekawska, więc opowiem ci naszą historię z mojej perspektywy – zaczął. – Kiedy miałem prawie czterysta lat na jednej z imprez charytatywnych poznałem pewną przemiłą i przepiękną panią doktor. Bardzo ją polubiłem i podejrzewałem, że ona mnie też. I tak od tamtego spotkania zaczęliśmy się widywać coraz częściej. W końcu zebrałem się w sobie i poprosiłem ją o rękę. Zgodziła się. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Jednak miałem przed nią wielką tajemnicę, którą jej wyjawiłem na obiedzie u mnie w domu. Przyjęła to spokojnie i sama powiedziała mi, że jest dhampirem. Teraz nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, teoretycznie… Miałem pewną dość intymną sprawę, o której nie zdążyłem jej powiedzieć. Odwlekałem temat dzieci. Ona pewnie podejrzewała, że nie chcę ich mieć, więc przespała się z twoim biologicznym ojcem. Załamałem się, gdy dowiedziałem się, że mnie zdradziła. Byłem skłonny jej wybaczyć, ale okazało się, że zaszła w ciążę. Wtedy byłem bardzo zdesperowany i zerwałem zaręczyny. Zniknąłem z jej życia na bardzo długi czas… - skończył opowiadać historię ze swojej perspektywy.
- Dlaczego, więc nie mogłeś mieć dzieci? – zapytałam, zanim ugryzłam się w język. Teraz już wiedziałam, że moja ciekawość nie zna granic.
- Kiedy byłem jeszcze człowiekiem okazało się, że jestem bezpłodny – odpowiedział zawstydzony John. Na jego białe policzki wypłynął różowy rumieniec. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Przepraszam, że spytałam – powiedziałam.
- Nic nie szkodzi – zbył mnie machnięciem ręki.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, gdy musiałam się zbierać do domu. Podziękowałam Johnowi za kawę oraz rozmowę i wyszłam z jego domu.

Zamknąłem drzwi za dziewczyną i wróciłem do salonu. Miałem jakieś złe przeczucia. Podświadomie czułem, że coś się kroi, tylko jeszcze nie wiedziałem co.
Zaniosłem filiżanki do kuchni i wstawiłem do zmywarki. Oparłem się o blat, bo poczułem ból głowy, a chwilę potem usłyszałem głos jednego ze znajomych wampirów.
- John, Serila oszalała do reszty! Ma zamiar… - urwał wiadomość, a ja usłyszałem bulgot sugerujący, że wampir stracił życie.
Słowa znajomego nie dawały mi spokoju. Od samego początku wiedziałem, że wampirzyca była stuknięta, więc nie wiedziałem co tym razem wykombinuje. Postanowiłem się w to nie mieszać, ale chciałem mieć na to oko, więc połączyłem się telepatycznie z jednym z moich tajnych wampirów.
- Hyde, musisz być moimi oczami i uszami – zacząłem. – Na razie nie przyjdę na zebranie, bo podejrzewam dość nieprzyjemną rzecz… Dlatego miej oko na to co robią mistrzowie i ich wampiry.
- Tak jest – usłyszałem odpowiedź. Wróciłem do salonu i zacząłem czytać książkę.

W domu byłam akurat w godzinach obiadowych. Tak jak rano nikogo nie było w domu, więc postanowiłam pobawić się w kucharza i zrobić obiad. W lodówce znalazłam wszystkie potrzebne mi składniki.
Wzięłam się więc do pracy. Obrałam ziemniaki i pokroiłam je w cienkie plastry. Następnie to samo zrobiłam z marchewką. Mięso pokroiłam w kostki i lekko podsmażyłam, a potem wszystko ułożyłam z naczyniu żaroodpornym i stawiłam do piekarnika.
Sałatkę zrobiłam z ogórka, pomidora i sałaty. Całość doprawiłam oliwą z oliwek i szczyptą soli i pieprzu.
Za pikał właśnie piekarnik oznajmiając, że zapiekanka jest już gotowa, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Naszła mnie ochota na zabawę w rodzica.
Moja kuzynka była odwrócona tyłem do mnie, więc odchrząknęłam dość głośno. Dziewczyna aż podskoczyła i odwróciła się w moją stronę.
- O której to się wraca do domu, młoda damo? – zapytałam surowym głosem, bo Clary nadal była w sukni z balu. Zrobiła się czerwona na twarzy. – Dobra, wytłumaczysz się przy obiedzie.
Powiedziałam i wróciłam do kuchni, by nałożyć nam obiad. Moja kuzynka weszła zaraz za mną i usiadła za blatem. Położyłam przed nią jej talerz i sama zaczęłam jeść.
- Dobra, opowiadaj – poleciłam jej po kilku chwilach milczenia.
- No, po balu razem z Lucasem pojechaliśmy do niego i tak jakoś wyszło, że…. Obudziłam się z nim w łóżku – powiedziała Clary ze wstydem i rumieńcem.
- Clary Stover, przyjmij moje gratulacje, nie jesteś już dziewicą! – powiedziałam wesoło, na co moja kuzynka się załamała.
- Co ja najlepszego zrobiłam – mruknęła do siebie dziewczyna.
- Kochasz go? – zapytałam już poważnie.
- Tak – odpowiedziała bez wahania.
- To… - miałam dokończyć, ale przerwał mi telefon. Odebrałam.
- Halo?
- Trish, chyba przespałem się z twoją kuzynką – powiedział Lucas zawstydzony. Wybuchnęłam śmiechem. – Dlaczego się śmiejesz?!
- Bo… Clary… Właśnie powiedziała… Mi to samo… - powiedziałam między śmiechami, kiedy już się trochę opanowałam dodałam: - Zadam ci jedno pytanie, a mianowicie kochasz ją?
- Najbardziej na świecie – powiedział szybko.
- To nie masz się o co martwić – powiedziałam. – A teraz rozłączę się, a ty zadzwonisz do Clar i sobie porozmawiacie.
- Dobra… - rzucił i się rozłączył. Odłożyłam telefon i popatrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała moja kuzynka. Słyszałam jak wybiega schodami na górę. Uśmiechnęłam się i dokończyłam swoje jedzenie. Po zjedzonym obiedzie włożyłam naczynia do zmywarki i wyszłam na górę. Usłyszałam cichą rozmowę Clary z Lucasem i lekko się uśmiechnęłam. Weszłam do swojego pokoju.
Miałam w nim straszny bałagan, więc postanowiłam trochę posprzątać. Schowałam suknię do szafy, tak jak szpilki i inne ciuchy. Pościeliłam łóżko i pozamiatałam po pokoju. Gdy wszystko było już uprzątnięte wzięłam do ręki książkę i zaczęłam czytać.
Po czterech godzinach usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Na wyświetlaczu było napisane „Rasti”, więc szybko odebrałam.
- Cześć, kochanie – powiedziałam z uśmiechem.
- Witaj – powiedział nieznany mi głos. – Jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego chłoptasia, to przyjdź o dwudziestej na polanę. Chyba wiesz jak tam dojść…
- Gdzie on jest? – wychrypiałam przerażona. Usłyszałam śmiech.
- Dowiesz się – rzucił i się rozłączył. Ręka z komórką opadła bezwładnie na pościel. Zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie jakiś głupi żart ze strony Meredith. Zegar wskazywał dopiero osiemnastą. Moim obecnym celem było uratowanie mojego chłopaka. Wyjęłam z szafki pokaźnych rozmiarów zawiniątko. Zaczęłam je rozwijać i po chwili ukazały mi się moje sztylety. Wyjęłam jeden z nich i sprawdziłam czy jest ostry. Taki był. Nie kwapiłam się, by się przebrać w coś innego niż byłam. Założyłam pasek ze sztyletami i zakryłam go luźnym swetrem. Do trampek włożyłam jeszcze po jednym ostrzu i tak przygotowana zeszłam na dół. W kuchni była moja mama i Clary.
- Gdzie idziesz? – zapytała moja kuzynka zauważywszy mnie.
- Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę – rzuciłam i już mnie nie było. Wsiadłam na Kawasaki i pojechałam na umówione miejsce. „Głosie, jeżeli…” – zaczęłam, ale przerwała mi odpowiedź. „Masz to jak w banku” – rzucił głos.
W końcu dotarłam na miejsce. Gdy tylko weszłam na polanę, pierwsze co zobaczyłam to Rasto, który był związany i klęczał obok jakieś kobiety – wampira. Towarzyszyli jej inni mistrzowie. Uśmiechnęła się w moją stronę.
- W końcu dotarłaś – powiedziała kobieta. Podniosła głowę mojego chłopaka, tak by patrzył wprost na mnie. – Jak ci się podoba nowy wygląd twojego ukochanego?
Teraz zobaczyłam, że przez oba policzki Rasto biegły dwie długie krwawe rany. Swój wzrok skierowałam w jego oczy. Pełne bólu i strachu, ale nie o siebie, tylko o mnie.
- D-dlaczego? – zapytałam drżącym głosem. W moich oczach stanęły łzy.
- Nie wiesz? – zapytała kobieta zaskoczona. – Z powodu zemsty.
- Jakiej pieprzonej zemsty?! – warknęłam wściekła.
- Twój biologiczny ojciec mocno zalazł wampirom, wilkołakom i elfom za skórę – powiedziała kobieta.
- Co ja mam z tym wspólnego, do cholery?! – rzuciłam pytanie zdenerwowana z powodu swojej niewiedzy.
- Bo zapowiedział, że jego dziedzic będzie potężniejszy niż każda inna istota oraz, że będzie nas tępić, jak insekty – odpowiedziała spokojnie wampirzyca. – Dlatego właśnie cię zabijemy, ale najpierw popatrzy co czeka twojego chłoptasia.
- Co ty chc… - nie dokończyłam, bo kobieta w jednej chwili znalazła się za Rasto i wbiła mu kły w szyję. Nawet nie próbowała być delikatna. – Nie! – chciałam tam podbiec, ale wampirzyca pokiwała przecząco palcem. Wiedziałam już wtedy, że z nią nie ma żartów.
- Cóż… Smakuje jak każda inna krew – podsumowała i odepchnęła od siebie osłabione ciało mojego chłopaka. – A teraz twoja kolej. – Zaczęło się we mnie gotować. Spuściłam głowę, by nie wiedziała co działo się na mojej twarzy. „Głosie, jeżeli nie uda mi się samej wrócić, pomóż mi” – poleciłam i kompletnie wyłączyłam swoje ludzkie uczucia. Na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. Zaczęłam cicho chichotać. Podniosłam swoją głowę i popatrzyłam prosto w oczy wampirzycy.
- Zacznijmy zabawę – rzuciłam wesoło i tanecznym krokiem zaczęłam rzucać w wampiry małymi igłami schowanymi w opasce na ręce. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Gdy wszystkie pomniejsze wampiry zmieniły się już w pył stanęłam przed piątką mistrzów. Przechyliłam głowę lekko w prawą stronę.
- Mieliśmy się bawić – powiedziałam ze smutnym uśmieszkiem, który chwilę potem zmienił się w szyderczy uśmiech. Założyłam ręce z tyłu i zaczęłam się kołysać do tylko mnie znanej piosenki. Wzrok wampirów był pełen zaskoczenia.
- Nic nam nie zrobisz, dziewczynko – powiedziała wampirzyca. Obdarzyłam ją swoim najsłodszym uśmiechem.
- Ale ja nie miałam zamiaru wam nic robić – powiedziałam z udawanym zaprzeczeniem. W ułamku sekundy wyjęłam z paska pięć sztyletów i rzuciłam w ich stronę. Byli zbyt zaskoczeni, by się bronić, więc ostrza trafiły prosto w serce. Ale tym nie dało się zabić mistrza. Musiałam je jeszcze przekręcić. Powolnym krokiem podeszłam do wampirzycy. Podniosłam jej głowę, tak by patrzyła wprost na mnie.
- Popełniłaś duży błąd – mówiąc to kręciłam z pogardą głową. – Żegnaj, na wieki.
- Zobaczymy się w piekle – warknęła kobieta. Kazałam się sztyletom przekręcić i po pięciu mistrzach został tylko popiół.
 „Patricia, ocknij się, twój chłopak właśnie umiera!” – te słowa mojego głosu podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrząsnęłam się i w jednej chwili znalazłam się obok Rasto. Zdjęłam jego koszulę i przycisnęłam ją w miejsce rany po ugryzieniu.
- Wytrzymaj, zaraz zadzwonię po karetkę i będzie dobrze – powiedziałam do niego i w między czasie wykręciłam już numer na pogotowie.
- Halo?
- Mój chłopak leży ciężko ranny na polanie niedaleko drogi do Denver. Przed jedną z dróg powinien stać czarny Kawasaki – powiedziałam szybko. – Stracił dużo krwi – powiedziałam i głos zaczął mi drżeć.
- Zaraz będziemy – powiedziała i się rozłączyła. Rzuciłam telefon na trawę i popatrzyłam na bladą twarz mojego ukochanego. – Karetka zaraz będzie.
- Kochanie, przez to pół roku naszego związku – przerwał z cichym jękiem. – Przeżyłem najszczęśliwsze chwile w życiu… Od początku wiedziałem, że jesteś inna… Gdy stanęłaś przeciwko mnie w ringu i zremisowałaś… - zakaszlnął. – Byłem pod wrażeniem twoich zdolności… i urody. Przepraszam, za… tamto z rodzicami – powiedział z wysiłkiem. Po moich policzkach popłynęły łzy.
- Przeprosisz mnie innym razem – powiedziałam drżąc. – Słyszysz, jak już ci przejdzie to pojedziemy na lody i sernik.
- Ja… Umieram… Patty – wychrypiał. – Kocham…
- Nie! Nie umierasz, słyszysz? Wyzdrowiejesz i wtedy powiesz mi, jak bardzo mnie kochasz! – powiedziałam już ze szlochem. – Ja kocham cię najbardziej na świecie i jesteś miłością mojego życia!
- Ty moją również, ale… Kocham cię i… zawsze będę – powiedział, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Potem była już tylko cisza. Nie słyszałam już bicia jego serca, jego oddechu, z jego szmaragdowych oczu zniknęło życie… Był martwy. Zaczęłam żywnie płakać i szlochać. Nie mogłam przestać, ze śmiercią Rasto umarła cząstka mnie. Gdy wypłakałam wszystkie moje łzy klęczałam przytulając jego zimne już ciało. Odciągnęli mnie dopiero medycy, którzy przyjechali za późno. Nie czułam żadnych emocji, była tylko pustka i… chęć zemsty. W tym momencie poprzysięgłam zemstę za śmierć moich bliskich i Rasto. Wszyscy byli zajęci ciałem mojego chłopaka. Ja siedziałam dalej na trawie i zastanawiałam się, kiedy przyjedzie policja, by spisać moje zeznania. Nie musiałam długo na nich czekać. Podszedł do mnie jeden z nich.
- Jak się pani nazywa? – zapytał poważnym tonem.
- Patricia Cooper.
- Ile ma pani lat?
- Prawie osiemnaście.
- Znała pani tego chłopaka?
- Był moim chłopakiem. Nazywa się Rasto Martinez. – odpowiedziałam z bolącym sercem.
- Co się tutaj stało? – zapytał funkcjonariusz, a ja zaczęłam kłamać jak z nut.
- Przyjechaliśmy tutaj, by spędzić ze sobą miło wieczór, gdy… znikąd pojawił się duży wilk, który rzucił by się na mnie, gdyby nie Rasto. Stanął między mną, a zwierzęciem i… Mój chłopak został poważnie ugryziony w szyję przez wilka. Zwierzę przestraszył mój krzyk, gdy zobaczyłam, że Rasto poważnie krwawi, a potem… - nie potrafiłam powiedzieć ciągu dalszego, bo w oczach znowu stanęły mi łzy. – Przepraszam, a-ale… to dla mnie bardzo trudne…
- Tyle tylko chciałem wiedzieć – powiedział łagodnie mężczyzna. – Ile się państwo znali?
- Pół roku – odpowiedziałam. – Mogę już jechać do domu?
- Odradzałbym jazdę w takim stanie – powiedział policjant. Podniosłam na niego swój wzrok. – Dobrze, może pani jechać, ale proszę uważać na siebie.
- Dziękuję – mruknęłam i skierowałam się powolnym krokiem w stronę mojego motoru. Musiałam teraz tylko powiedzieć o tym rodzicom Rasto. Nie wiedziałam jak zacząć. Wsiadłam na Kawasaki i pojechałam prosto do ich domu.

Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam. Otworzył mi pan Martinez w pidżamie i szlafroku.
- Patricia, Rasto nie ma – powiedział mężczyzna, a gdy zobaczył moją twarz dodał: - Co się stało?
- Muszę państwu o czymś p-powiedzieć – wyjąkałam. Pan Martinez przesunął się tak, bym mogła wejść. Zdjęłam buty i weszłam do salonu. Pani Martinez siedziała na fotelu z książką. Gdy weszłam podniosła na mnie swój wzrok i w tempie ekspresowym znalazła się przede mną.
- Dziecko, co się stało? – zapytała zmartwiona kobieta. Kiedy pomyślałam sobie, że będę musiała im o tym powiedzieć serce zaczęło mi się kroić. Nie wytrzymałam i przytuliłam się do kobiety, i zaczęłam płakać. – Uspokój się i opowiedz nam co się stało.
- R-rasto n-nie ż-żyje – wyjąkałam z płaczem. Zapadła cisza, którą przerywał tylko mój płacz.
- Co ty mówisz, dziewczyno? – zapytał pan Martinez zaskoczony. – To nie może być prawda…
- Jak to się stało? – zapytała drżącym głosem kobieta. I w tym przypadku musiałam skłamać.
- B-byliśmy na polanie obok drogi do Denver, gdy… nie wiadomo skąd wyskoczył wilk. Chciał mnie zaatakować, ale Rasto zasłonił mnie swoim ciałem. Zaczęłam głośno krzyczeć i chyba tym spłoszyłam wilka, bo zaczął uciekać do lasu… Okazało się, że R-rasto został przez zwierzę ugryziony w szyję i miał tam wielką r-ranę… Zadzwoniłam po karetkę, a-ale… nie zdążyli… - Zaczęłam znowu szlochać. – Umarł n-na moich r-rękach…
Przytulając tak panią Martinez w jednej chwili poczułam jak jej ciałem targa dławiący szloch. Przytuliłam ją mocniej i teraz płakałyśmy razem. Nie wiem ile czasu tak stałyśmy, ale w końcu odsunęłam się od kobiety. Zżerało mnie poczucie, że to moja wina, że to przeze mnie Rasto nie żyje… Poczułam rękę na ramieniu, więc odwróciłam się w stronę pana Martineza.
- To nie była twoja wina – powiedział ze smutnym uśmiechem mężczyzna. Przytaknęłam i skierowałam się do wyjścia.
- Powiadomią mnie państwo o d-dacie p-pogrzebu? – zapytałam, a oni potaknęli. – Dziękuję i do widzenia.
Pożegnałam się i weszłam. Pojechałam do domu i od razu pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam wspominać wszystkie chwile z moim chłopakiem. Z tego płaczu nie wiedziałam nawet kiedy zasnęłam.

Siemanko!
Jest to już ostatni rozdział tego tomu, ale spokojnie w weekend dodam jeszcze epilog i możecie być spokojni, bo już zaczynam pisać drugi! 
Zachęcam do komentowania, bo pod ostatnim rozdziałem był tylko jeden komentarz ;(
Podejrzewam, że niektórym osobą nie przypadł on do gustu...
Czekajcie na następny ;P