niedziela, 29 maja 2016

Rozdział XI



Zaparkowałam pod znanym mi domem. Zadzwoniłam do drzwi i oparłam się o barierkę. Chwilę potem otworzył mi Derek. Patrzył na mnie zaskoczony.
- Cześć – powiedziałam z chichotem. W końcu otrząsnął się i posłał mi uśmiech.
- Cześć Patricia – rzucił i wpuścił mnie do środka. – Co cię sprowadza?
- Jestem umówiona z Qui… - nie dokończyłam, bo przypomniałam sobie, że Cleina nie ma. – Tak po prostu przyjechałam w odwiedziny.
- Szef będzie dopiero jutro – powiedział ze śmiechem Derek. – Idziemy na dół?
- Chodźmy, bo muszę jeszcze przywitać się z Candy – powiedziałam. Chłopak zerknął na zegarek.
- Z tego co wiem, właśnie zaczyna trening z młodzikami – rzucił chłopak, a mnie olśniło.
- Derek, masz może jakąś czapkę i okulary zerówki? – zapytałam, a on potaknął. – A możesz mi je przynieść?
Jeszcze raz kiwnął głową na zgodę i podał mi rzeczy. Ubrałam się i przypominałam mniej siebie. Postanowiłam zrobić Candy małą niespodziankę.
- Dzięki i zaprowadzisz mnie na jej trening? – zapytałam i po chwili już jechaliśmy windą na trzecie piętro. Wyszliśmy i dokładnie przed nami, przez szklane drzwi, widziałam fioletowe włosy mojej przyjaciółki. Odwróciłam się w stronę chłopaka.
- Możesz mnie tam wprowadzić i powiedzieć, że jestem nowa i trochę się zgubiłam? – zapytałam i zrobiłam maślane oczka.
- Nie ma problemu – rzucił i poszedł przed siebie, a ja za nim. Uchylił drzwi i wszedł do sali.
- Co jest? – zapytała Candy i popatrzyła na Dereka, a potem na mnie.
- Masz nową – rzucił mężczyzna i już go nie było.
- Dzień dobry – powiedziałam cicho.
- Jak się nazywasz? – zapytała dziewczyna i poważną miną.
- Miriam – skłamałam.
- Stań obok reszty – rzuciła niedbale dziewczyna, a ja wykonałam jej polecenie. Postanowiłam z ujawnianiem poczekać do końca treningu. Najpierw zrobiła małe wprowadzenie, a potem kazała każdemu ćwiczyć pokazywane przez nią figury. Nie wysilałam się, żeby lepiej ukryć swoje prawdziwe oblicze. W końcu skończył się trening, a ja postanowiłam trochę się pobawić. Wzięłam nóż do ręki, obróciłam kilka razy i rzuciłam w pierwszego lepszego manekina. Trafiłam prosto w serce. Powtórzyłam to jeszcze z dwa razy i czekałam. Zobaczyłam, ze wszyscy patrzą na mnie zaskoczeni i z nutą podziwu oraz zazdrości.
- Miriam, co to miało być? – zapytała Candy poważnym tonem. Zrobiłam minę niewiniątka i powoli zdjęłam swoje przebranie.
- Podoba  mi się imię Miriam, ale wolę Patricia – rzuciłam z uśmiechem. – A tak w ogóle, cześć Candy.
- Co ty tu robisz?! – zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Quinn coś chce, więc jestem – odparłam. – Odpraw swoich uczniów, a potem jedziemy na pogaduchy.
- Koniec zajęć, widzimy się jutro! – krzyknęła Candy.
- Jedziemy na lody – powiedziałam i poszłyśmy razem w stronę mojego samochodu.

Weszłyśmy do lodziarni, wyglądała jak z przed dwóch lat. Te same pastelowe kolory i ten sam smak lodów. Zajęłyśmy stolik i zamówiłyśmy deser.
- Co się działo, jak mnie nie było? – zapytałam zaciekawiona.
- No co tu dużo mówić… Organizacja rozwija się dość szybko, zostałam instruktorką i mamy kryzys związku z Derekiem... - odpowiedziała po krótce dziewczyna. Najbardziej zaciekawiła mnie sprawa z jej chłopakiem. Czułam lekkie wyrzuty sumienia, że odcięłam się od przyjaciół na długie dwa lata życia.
- Co z nim? – zapytałam.
- Po tym, jak nam pomogłaś w Chinach, zaczęliśmy się spotykać i było cudownie, ale potem zaczęło się pieprzyć… Zaczął mnie unikać, przestał rozmawiać, tak jak kiedyś. Jak wiesz, ja nie jestem cichą osóbką, więc zapytałam, czemu to robi? – przerwała na moment, bo przynieśli nasze desery. – Odpowiedział, że musi wszystko przemyśleć, i że mamy zrobić sobie przerwę.
- Ale cham – z kwitowałam ze współczuciem. – Znając ciebie, coś mu powiedziałaś, nie?
- Rzuciłam mu: Rób sobie co chcesz, ale jak w końcu przemyślisz sprawę i zrozumiesz swój błąd, nie przychodź do mnie – odparła z lekkim uśmiechem, a ja zaczęłam chichotać.
- Też bym tak zrobiła – powiedziałam z uśmiechem.
- A ty co robiłaś, wtedy jak cię nie było? – zapytała Candy.
- Jeździłam trochę po kraju, zwiedzałam, myślałam i odreagowywałam… Można powiedzieć, że zrobiłam sobie dwuletnie wakacje – odparłam z półuśmieszkiem. – Teraz jestem po egzaminach na księgoznawstwie.
- Ja muszę jeszcze ostatni rok chodzić do tej durnej szkoły – powiedziała z westchnieniem dziewczyna.
- Dalej oblegasz kozę? – zapytałam.
- Tak, razem z Dick’ iem zostaliśmy okrzyknięci Królem i Królową Kozy – odpowiedziała z uśmiechem.
- Czemu nie umówisz się ze swoim przyjacielem? – zapytałam zaciekawiona.
- Bo to mój przyjaciel – odpowiedziała niepewnie.
- Nie przeszkadza ci to, że on jest twoim przyjacielem. Ty po prostu dalej kochasz Dereka – podsumowałam  po chwili namysłu. Candy już chciała odpowiedzieć, ale jej przerwałam. – Nie zaprzeczaj, bo wiem, że skłamiesz.
- Masz rację, ale…
- Ale to skończony bałwan, skoro zerwał z dziewczyną, która szczerze go kocha – dokończyłam za nią poważnym tonem. - Na twoim miejscu dałabym sobie z nim spokój.
- Nie dam rady, Trish – wyszeptała i w jej oczach pojawiły się łzy.
- Nie płacz, nie warto – spróbowałam ją pocieszyć. – Na razie nie zwracaj na niego uwagi, jak się opamięta, to wróci.
- Może tak… - powiedziała, a ja zobaczyłam na zegarze, że jest już dość późno.
- Muszę już uciekać, ale jakby coś się działo, to dzwoń – powiedziałam i uścisnęłam ją na pożegnanie. – Do zobaczenia jutro.

Chciałam jeszcze odwiedzić Johna, dlatego skierowałam się prosto do jego domu. Po drodze był jeszcze cmentarz, na który wstąpiłam po drodze. Zaparkowałam i kupiłam w budce czerwoną różę. Skierowałam się na miejsce spoczynku Rasto. Idąc główną alejką, mijałam rzędy zadbanych i opuszczonych grobów. Co jakiś czas widziałam rozpaczających ludzi. W końcu stanęłam przed nagrobkiem mojego chłopaka. Miał rdzawy kolor i figurkę rękawic bokserskich. Paliły się znicze i świeczki, a kwiaty w wazonie były świeże. Położyłam kwiat obok rękawic i uśmiechnęłam się smutno.
- Cześć, Rasti – wyszeptałam, nie oczekując odpowiedzi. – Tęsknię za tobą.
Poczułam, że po moim policzku spływa samotna łza. Szybko otarłam ją wierzchem dłoni i skierowałam się do samochodu.

Zajechałam na podjazd Johna. Dom nie zmienił się nic, od ostatniego razu. Podeszłam do drzwi i zapukałam, a po chwili w drzwiach stanął…

Nie bijcie! 
Przepraszam, że nie było mnie tak długo... Jako iż zbliża się koniec roku, muszę poprawiać oceny, zaliczać itp. 
Jeszcze raz Sorry... 
Nie miałam żadnego pomysłu na ten rozdział, więc przepraszam, że tak krótko i nudno...
Od razu zapowiadam, że rozdział następny może być z lekkim opóźnieniem (czyt. nie wiem kiedy)....
Postaram się zaszaleć i napisać go do następnego weekendu.

Pozdrowionka i sorka, Patrycja ;)

piątek, 6 maja 2016

Rozdział X



Jechałam autostradą z 130 km/h, słuchając przy tym swojej ulubionej playlisty. Za około godzinę miałam dotrzeć do celu, czyli Jackson. Śpiewałam ze swoim ulubionym zespołem, kiedy dostałam sms – a do Quinna.
„Nie musisz się spieszyć, bo miałem pilny wyjazd i będę dopiero jutro rano” – taką treść zawierała wiadomość. Czyli miałam prawie cały dzień dla siebie. Przyspieszyłam, bo miałam już kilka planów na dzisiejszy dzień.
Zajechałam pod swój dom rodzinny i zabrawszy walizki, weszłam do środka. Uderzył mnie zapach… domu. Stęskniłam się za tym miejscem. Zamknęłam drzwi nogą i skierowałam się schodami do swojego pokoju. Zostawiłam tutaj większość rzeczy, więc sypialnia wyglądała jak przed przeprowadzką. Rzuciłam się na łóżko i westchnęłam. Dochodziła dwunasta, a ja poczułam, jak burczy mi w brzuchu. Wyjęłam z torby portfel i telefon. Pogoda była nawet w miarę, więc postanowiłam zrobić sobie spacer do jakieś restauracji. Jesień w Jackson nic się nie zmieniła, przez te dwa lata.
Przechodząc obok jednego z zaułków usłyszałam jak ktoś komuś grozi. Spojrzałam i zobaczyłam, jak dwaj dwunastolatkowie próbują okraść jakąś małą dziewczynkę. Ruszona tą sytuacją, podeszłam do dzieciaków.
- Nie ładnie, to tak okradać słabszych – powiedziałam i podniosłam chłopców za kołnierze. – Żebym was więcej nie widziała.
Kiedy ich puściłam, pobiegli czym prędzej przed siebie. Uśmiechnęłam się i odwróciłam w stronę dziewczynki. Miała spuszczoną głowę, więc kucnęłam przed nią.
- Nic ci nie jest? – zapytałam przyjaźnie, a dziewczynka podniosła na mnie wzrok szmaragdowych oczu. Były takie same, jak… Rasto. – Sabine?
- Skąd znasz moje imię? – zapytała lekko przestraszona dziewczynka.
- To ja, Patricia – powiedziałam i po chwili poczułam, jak Sabine przytula się do mnie.
- Tęskniłam, wiesz? – powiedziała uśmiechnięta dziewczynka.
- Ja za tobą też – rzuciłam i wstałam. – Idziesz ze mną na obiad, a potem odprowadzę cię do domu, dobra?
- Tak – powiedziała uradowana i trzymając się za ręce poszłyśmy do jakieś knajpki.

Kiedy zjadłyśmy, musiałam odprowadzić dziewczynkę do domu. Trochę obawiałam się spotkania z państwem Martinez. Stojąc przed drzwiami, przełknęłam głośno ślinę. W drzwiach stanął pan Martinez i jego wyraz twarzy wyrażał zaskoczenie.
- Tato, pamiętasz Patricię, uratowała mnie dzisiaj! – zawołała ucieszona Sabine, a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Dzień dobry, panie Martinez – powiedziałam uprzejmie.
- Patricia, nie poznałem cię, wybacz – powiedział i zaprosił mnie do środka.
- Za to pan nic się nie zmienił – powiedziałam z uśmiechem o weszłam do domu.
- Kochanie, kto przyszedł? – zapytała z kuchni pani Martinez.
- Wyjdź, to sama się przekonasz – odparł tajemniczo jej mąż. Kobieta stanęła w drzwiach i była tak samo zaskoczona jak pan Martinez.
- Dzień dobry – powiedziałam z uśmiechem. Chwilę potem zostałam zamknięta w uścisku przez mamę Sabine.
- Patricia, miło cię widzieć! Chcesz herbatę, czy kawę? - zapytała uśmiechnięta kobieta.
- Kawę, poproszę – odpowiedziałam i udałam się razem z Sabine i jej tatą do salonu. Po kilku minutach dołączyła do nas jej mama. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, którą przerwała pani Martinez.
- Co u ciebie słychać? – zapytała.
- Przyjechałam do Jackson na jakiś czas – odpowiedziałam. – A u państwa?
- W tym domu jest teraz inaczej, ale nie możemy się nudzić, bo Sabine rozrabia za dwoje – powiedział z lekkim uśmiechem pan Martinez. – A o co chodziło, że uratowałaś ją dzisiaj?
- Dopiero co przyjechałam i zrobiłam się głodna, postanowiłam się przejść i w jeden z bocznych uliczek jakiś dwóch chłopców chciało okraść Sabine, ale zdążyłam zainterweniować w odpowiedniej chwili i nic się nikomu nie stało – streściłam im całe zdarzenie.
- Dziękujemy ci bardzo – powiedziała z wdzięcznością w głosie pani Martinez.
- Nie ma za co – rzuciłam z miłym uśmiechem. – A jak się państwo trzymają po…
Nawet po dwóch latach przez gardło nie może mi przejść „śmierć Rasto”.
- Tęsknimy za nim i to bardzo, ale nie będziemy rozpaczać całe życie – odpowiedział pan Martinez. – Mamy jeszcze Sabine, a ona rozrabia za dwoje.
Uśmiechnęłam się lekko, kiedy wyobrażałam sobie, jaką rozbójniczką musi być dziewczynka.
- A ty jak się trzymasz? – padło pytanie ze strony mamy Rasto.
- Po zakończeniu roku, totalnie się załamałam i odcięłam do rodziny i przyjaciół… Ale zrozumiałam, że muszę żyć dalej – odpowiedziałam po chwili. Nastała cisza, w której zajęłam się swoją prawie dopitą kawą.
- Dziękuję, za kawę, ale muszę już uciekać, bo mam jeszcze jedno spotkanie dzisiaj – powiedziałam i powoli podniosłam się z kanapy.
- To my dziękujemy, że pomogłaś Sabine – powiedział mężczyzna z uśmiechem.
- Jeżeli będą państwo czegoś potrzebować, proszę dzwonić – powiedziałam i skierowałam się do wyjścia. – Do widzenia.
Kiedy znalazłam się za drzwiami wzięłam głęboki oddech. W momencie wejścia do domu Martinezów, uderzyły mnie wszystkie wspomnienie. Pomimo tych dwóch lat, dalej czułam lekki ból w sercu na każde wspomnienie Rasto.
Skierowałam się do domu, ponieważ musiałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce zanim pojadę do Quinna.

Przebrałam się w dresy i jakiś luźny top. Zabrałam torebkę, do której włożyłam ręcznik z butelką wody. Zgarnęłam kluczyki i wsiadłam do samochodu. Skierowałam się w stronę miejsca, gdzie pierwszy raz zobaczyłam Rasto, czyli do Clarka.
Jechałam dobrze znaną mi drogą, aż w końcu zaparkowałam przed budynkiem. Nic się nie zmieniło. Dalej ten sam szyld, ta sama elewacja… Weszłam do środka i zobaczyłam, że nie ma wielu osób. Było dość wcześnie, więc pewnie to było powodem takich „pustek”. Zaczęłam wypatrywać właściciela siłowni. Szłam powoli i stwierdziłam, że wszystko wygląda tak, jak dwa lata temu. Znalazłam Clarka, kiedy stał tyłem do mnie i oglądał zdjęcia swoich najlepszych uczniów i wychowanków.
Na całej ścianie znajdowały się zdjęcia z podpisami i krótkimi opisami. Po cichu podeszłam do niego i stanęłam obok. Centralnie przede mną wisiała moja fotografia, z czasów liceum.
- Nie miałeś lepszego zdjęcia? – zapytałam z lekkim uśmieszkiem, który powiększył się, kiedy Clark podskoczył ze strachu.
- Jakiego zdj… - nie dokończył, bo kiedy mnie zobaczyła zamarł. – Patricia…?
- We własnej osobie – potwierdziłam z uśmiechem. Po chwili mężczyzna otrząsnął się i zamknął mnie w żelaznym uścisku. – Dusisz!
- Och! Wybacz, tęskniłem – powiedział i mnie puścił. – Gdzieś ty się podziewała?
- Musiałam trochę odreagować –odpowiedziałam obojętnie. – Ale na razie jestem w Jackson.
- Chciałabyś potrenować? – zaproponował mężczyzna z błyskiem w oku.
- Już myślałam, że nie zapytasz – rzuciłam z uśmiechem. – Musimy się policzyć za zdjęcie.
- To było jedyne, do jakiego miałem dostęp! – tłumaczył się Clark. – Koniec gadania, czas dać ci wycisk, jak za dawnych lat. Zachichotałam i ubrałam rękawice. Ustawiłam się w pozycji wyjściowej i zaczęłam się lekko rozgrzewać, wyprowadzając kilka prostych.
- Zapuściłaś się, moja panno! – krzyknął z wrednym półuśmieszkiem Clark. – Postaraj się!
Zaczęłam atakować bardziej agresywnie, ale to i tak nie było najlepiej. Po kilkunastu minutach opuściłam ręce zdyszana. Przez studia straciłam kondycję i siłę.
- Co ci jest? – zapytał z troską w głosie mężczyzna.
- Nic, po prostu rozleniwiłam się trochę – odpowiedziałam, na co on zaczął się śmiać.
- To widzę, ale co się stało z twoją kondycją?!
- To przez studia – odparłam i zdjęłam rękawice. – Ale spokojnie, mam zamiar, po dzisiejszym treningu znowu wziąć się za siebie.
- Dobrze dla ciebie, że sama doszłaś do takiego wniosku – rzucił Clark ze śmiechem. – Już miałem ci głosić kazanie.
- Może innym razem, bo mam jeszcze jedno spotkanie, więc będę się zbierać – powiedziałam i skierowałam się pod prysznic. Odświeżona wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto do siedziby Łowców. Ciekawiło mnie, jak diabli, czego chce Clein. Już za chwilę miałam się tego dowiedzieć.

Cześć! 
Wybaczcie, że rozdział tak późno i jeszcze taki krótki, ale nie miałam kiedy go napisać i brakowało mi pomysłu... Ale następny będzie trochę śmieszny/dłuższy/wyjaśniający :)
A tak w ogóle, co sądzicie? Jak wrażenia?

Pozdrawiam, Patrycja :)