czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział XXI



Wstałam na dźwięk mojego budzika. Wyłączyłam go i zgramoliłam się z łóżka. Ubrana i odświeżona zeszłam do kuchni, by zjeść coś zanim pójdę do szkoły. Popatrzyłam na zegarek, dochodziła ósma. Zgarnęłam jeszcze jabłko z blatu i wyszłam z domu.
W szkole razem z Lucasem i Clary unikałam Jeffa i jego kumpli. Podświadomie czułam, że dzisiejszy dzień będzie pełen niespodzianek.
Na jednej z lekcji siedząc sama w ławce dostałam sms – a od Rasto. Kiedy nauczycielka nie patrzyła przeczytałam jego wiadomość. Pisał w niej:
„Wybacz skarbie, ale muszę przełożyć przeprosiny… Jedziemy na zjazd rodzinny i nie wiem kiedy wrócimy…
Przepraszam cię jeszcze raz i bardzo cię kocham :*”
Zrobiło mi się trochę smutno, ale odpisałam mu, że nic nie szkodzi, wysłałam odpowiedź, a potem usłyszałam.
- Patricio Cooper, do dyrektora – powiedziała nauczycielka mierząc mnie spojrzeniem. Z westchnieniem wzięłam swoje rzeczy i wyszłam z klasy odprowadzona spojrzeniem Lucasa i mojej kuzynki oraz całej klasy.
Dotarłam pod gabinet pana Smith’ a i usiadłam na jednym z krzeseł. Wyjęłam telefon i napisałam Rasto sms – a, że przez niego zostałam wysłana do dyrektora. Ale na końcu wiadomości wstawiłam uśmiechniętą minkę.
- Patricia, możesz wejść – usłyszałam głos pani sekretarki. Wstałam i weszłam w głąb gabinetu. Pan Smith zamiast siedzieć w swoim fotelu, stał i wyglądał przez okno.
- Usiądź – polecił, a ja usiadłam. Zapadła cisza. W końcu przerwał ją dyrektor.
- Moja droga, wiesz, że nie raz przymknąłem oko na twoje małe przewinienia – zaczął. – Ale wiele osób zaczęło podejrzewać, że masz fory u dyrektora. Chyba tak było, bo chciałem w jakiś sposób odpłacić się…
- Panie dyrektorze, wiem, że moja mama uratowała życie pana małej córeczki – powiedziałam. – Ale od teraz proszę mnie karać jak każdego ucznia.
- Naprawdę? – zapytał zaskoczony moją wypowiedzią. – Wiele uczniów dałoby się zabić, za możliwość bycia sądzonym inaczej…
- Też bym tak chciała, ale w takiej sytuacji nie można myśleć tylko o sobie – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Co mi grozi, za używane telefonu na lekcji?
- Cóż… - wyciągnął regulamin z półki i zaczął szukać odpowiedniego paragrafu. – Musisz zostać po kozie.
- Dobrze – powiedziałam z westchnieniem i wstałam z krzesła. – Mogę wrócić na lekcje?
- Idź i staraj się teraz być grzeczna – powiedział z lekkim uśmiechem.
- Tak jest – powiedziałam i zasalutowałam. Wyszłam z gabinetu i zadzwonił dzwonek na przerwę. Pomaszerowałam pod następną klasę. Zastanawiałam się jak może wyglądać kara.
Reszta lekcji minęła mi szybko i spokojnie. Gdy zadzwonił dzwonek, by obwieścić uczniom koniec zajęć, ja poczułam lekki strach. Pomyślałam: „To moja pierwsza kara w życiu.”. „I nie ostatnia!” – powiedział mój głos ze śmiechem. „Ta… Bardzo śmieszne, ja tu panikuję, a ty się śmiejesz!” – pomyślałam z wyrzutem. „No przepraszam, będzie dobrze, zobaczysz!” – powiedział głos.
Westchnęłam i stanęłam przed drzwiami od sali, w której miałam odbyć kozę. Nacisnęłam klamkę i w ostatniej chwili uchyliłam się przed kulką z papieru, w której z tego co wywnioskowałam był kamień.
W sali było już trochę osób. Osobą, która rzuciła kulką była fioletowogłowa dziewczyną o imieniu Candy.
- Sorry – powiedziała i zrobiła wielkie oczy, gdy skojarzyła, że na treningu dzień wcześniej również prawie dostałam od niej sztyletem.
- Cześć – powiedziałam z uśmiechem i wkroczyłam do sali. Usiadłam obok dziewczyny. – Trish – powiedziałam i wstawiłam rękę w jej stronę.
- Candy – odpowiedziała dziewczyna jeszcze trochę zdezorientowana.
- Jak się tu znalazłaś? – zapytałam z czystej ciekawości. Dziewczyna otrząsnęła się.
- Razem z kumplem z klasy – mówiąc to wskazała głową na niebieskogłowego chłopaka z kolczykiem we brwi. – Zrobiliśmy bombę z farbą i włożyliśmy do szafki zaraz przed lekcją języka… Ale mieliśmy bekę, jak Quinto bomba wybuchneła prosto w twarz.
Zaczęłam się śmiać, bo wyobraziłam sobie znienawidzoną nauczycielkę w takiej sytuacji. Wreszcie udało mi się opanować.
- Brawo! – powiedziałam i im przy klaskałam. – Chciałabym zobaczyć Quinto całą w farbie.
- Możesz, wszystko nagraliśmy – powiedział dumny chłopak i podał mi telefon z nagraniem.
Pani od języka weszła do klasy, rozłożyła się na biurku i gdy miała zamiar wyciągnąć swoje książki w szafki, bomba wybuchła. Quinto była cała w zielonej farbie. Cała klasa zaczęła się śmiać. Filmik zakończył się, gdy jakaś mała blondynka podkablowała na Candy i jej kumpla.
- To było piękne – powiedziałam oddając chłopakowi telefon. – A uroniłam łezkę.
Teatralnie wytarłam łzę z pod oka i zaczęłam się śmiać.
Okazało się, że koza trwała z dwie godziny, które spędziłam na rozmowie z Candy i jej kumplem Dick’ iem. Wyszłam ze szkoły, gdy dochodziła osiemnasta. W połowie drogi do Kawasaki dostałam sms – a od Gabe’ a. Pisał tak:
„Patricia, musimy się spotkać.
Teraz!”
Nie lubiłam jak mi się rozkazuje, ale moja ciekawość wzięła górę. Odpisałam mu:
„Gdzie?”
W jednej chwili dostałam odpowiedź.
„Na łące w lesie za siłownią”
Pojechałam tam. Dotarłam na miejsce i wyciągnęłam z plecaka moje sztylety. Wbiegłam do lasu i po kilku sekundach stałam już na polanie. Nigdzie nie było widać chłopaka. Poczułam zimny dreszcz.
- Patricia, muszę ci coś powiedzieć – zaczął Gabe, gdy pojawił się naprzeciwko mnie. – Ja…
Nie dane mu było skończyć, bo z jego gardła wydobył się bulgot i w miejscu serca pojawiła się duża czerwona plama. Upadł na ziemię, a za nim stał Jeff. Uśmiechał się szyderczo.
- Będziesz płakać za jakąś pijawką? – zapytał drwiąco chłopak. Patrzyłam na niego gniewnie.
- Jesteś martwy – powiedziałam spokojnie nie patrząc mu w oczy.
- I co mi zrobisz, Cooper? – zapytał z drwiną w głosie Jeff.
- Zobaczysz – rzuciłam i podeszłam do niego. – Czy nie miałeś może ochoty się ze mną zabawić, Jeff?
Zapytałam, a w jego oczach pojawiły się iskierki. Oparłam się o niego z najbardziej uwodzicielskim uśmiechem. Oblizał wargi i pochylił się by mnie pocałować, ale ja byłam na to przygotowana i w jednej chwili wbiłam mu sztylet w serce. Był srebrny, więc z łatwością mógł zabić wilkołaka. Uśmiechnęłam się lekko patrząc mu w oczy, w których widziałam przerażenie, gniew i zaskoczenie. Popchnęłam go i pobiegłam do Gabe’ a. Po drodze zauważyłam, że  z lasu wychodzą wilki, więc wytworzyłam nad nami pole ochronne.
- Gabe? – zapytałam klęcząc obok niego. Stał się bledszy niż  zazwyczaj. Otworzył oczy i popatrzył prosto w moje.
- Jesteś… Hybrydą – wysapał chłopak między spazmami bólu.  – I… zakochałem się w… tobie…
Patrzyłam na niego zaskoczona, nie wiedziałam co mam zrobić, powiedzieć.
- Gabe, ale… Ja… - zaczęłam mówić, ale przerwał mi chłopak, podnosząc rękę.
- Wiem… Obiecaj mi, że… będziesz na siebie… uważać… - wyszeptał chłopak i skrzywił się z bólu. Do moich oczu napłynęły łzy. – Nie płacz… Byłaś świetną przyjaciółką…
- Nie prawda! Od samego początku byłam dla ciebie niemiła! – powiedziałam przez szloch.
- Podziękuj ode mnie... Danny’ emu… Za uratowanie ciebie… Powiesz o moim odejściu Johnowi? – zapytał patrząc mi prosto w oczy. Przytaknęłam, bo nie mogłam wydobyć z siebie głosu. – Dziękuję… za wszystko…
Powiedział i zaczął się rozpadać  na kawałki. W jednej chwili wyczarowałam jakiś pojemnik, by pozbierać jego prochy. Pozbierałam jego szczątki i wstałam z ziemi. Po wilkach nie było śladu. Na polanie zostałam tylko ja i cierpiący Jeff. Podeszłam do niego i się nad nim nachyliłam. W jego oczach pojawił się strach.
- Zabiłeś mi przyjaciela – powiedziałam spokojnie. – Za to powinieneś cierpieć katusze… Ale zlituję się nad tobą – powiedziawszy to drugim sztyletem poderżnęłam mu gardło. Gdy miałam pewność, że chłopak nie żyje, wróciłam do motoru. „Jak mam dojechać do Johna?” – pytałam swoje myśli. „Poprowadzę cię” – powiedział mój głos.
Słuchając jego poleceń dotarłam do lasu na obrzeżach miasta. Zostawiłam motor i tylko z pojemnikiem i moim głosem weszłam do lasu. Głos zaprowadził mnie na polanę z mojego snu. Teraz wiedziałam dobrze, gdzie mam iść. Biegłam jak najszybciej.
Gdy weszłam na polanę pełną wampirów cała drżałam. Nie zwracałam na to uwagi. Szłam prosto do Johna. Ten mnie zobaczył i na jego twarz wypłynęło zaskoczenie. Ostanie kilkanaście metrów przebiegłam. Wtuliłam się w niego i zaczęłam żywnie płakać. On objął mnie i próbował uspokoić.
- Patricio,  co się stało? – zapytał w jej włosy.
- G-gabe… N-nie ż-żyje… - powiedziałam przez szloch. Poczułam jak jego mięśnie się napięły.
- Kto…? – zapytał szeptem wściekły.
- Już jest martwy, John – wyszeptałam w jego ramię.
- Ty go… - miał zamiar zapytać, ale zanim to zrobił pokiwałam twierdząco głową. Odsunęłam się od niego i podałam mu pojemnik. Gdy zobaczył co w nim było, oczy mu się zaszkliły.
- M-muszę już i-iść – powiedziałam i poszłam prosto do motoru. Wiedziałam, że muszę jeszcze porozmawiać z Danny’ m.

Jane, możesz mnie zabić, ale śmierć Gabe' a jest mi potrzebna do napisania dalszej części historii.... Wiem, jestem okropna, ale ktoś musi was denerwować :P
Zachęcam do komentowania ;P

5 komentarzy:

  1. Załamałam się. Nie. To nie prawda. Wskrześ go, proszę :'(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie.... Mam coś w zanadrzu, ale dopiero w drugiej części ;P

      Usuń
    2. A więc nie pozostaje mi nic innego - czekać, czytać i życzyć natchnienia literackiego. :P

      Usuń
  2. Cooooooooooooooooo? !!!
    Jak mogłaś go Uśmiercić? !!!
    Ja aaaaaaaaaaaaak?!!!
    Przez ciebie się wieszam? !
    Żegnaj świecie,żegnaj Adamie...żegnajcie:(
    Smutam:(
    Ps.Żartowałam z tym wieszaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że tak zareagujesz!
      Wybacz, ale musiałam...
      Mam nadzieję, że mi wybaczysz ;)

      Usuń