sobota, 7 listopada 2015

Rozdział XX



Jadąc na Kawasaki pod adres wysłany mi przez Cleina miałam nadzieję, że zobaczę jakiś duży budynek, z wyglądu przypominający jakąś szkołę, czy coś w ten deseń, a okazało się, że dotarłam pod… jakiś dom jednorodzinny?! Gdy zatrzymałam się na podjeździe, z trzy razy sprawdziłam, czy dotarłam pod dobry adres. Po kolejnej próbie sprawdzenia doszłam do wniosku, że to jest to miejsce. Przyjrzałam się mu dokładniej. Niewielki dom z kremowymi ścianami i ciemnobrązowym dachem, do drzwi prowadziła ścieżka z kamienia, na której końcu znajdowała się weranda. Wzięłam swoją torbę oraz kask i podeszłam do drzwi. Zlokalizowałam dzwonek i kliknęłam go. Czekając oparłam się o balustradę. Nic była śliczna, rozgwieżdżone niebo, połowa księżyca… Uwielbiałam taką porę. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się w ich stronę i zobaczyłam Dereka. Posłałam mu uśmiech.
- Cześć, Derek – powiedziałam.
- Cześć, Quinn mówił, że przyjdziesz – powiedział i wpuścił mnie do środka. Hol wyglądał jak w zwyczajnym domu.
- Zastanawiam się, czy dobrze trafiłam – powiedziałam do niego.
- To tylko pozory, tak naprawdę cała organizacja działa pod ziemią – poinformował mnie. Skierowaliśmy się w stronę drzwi do piwnicy. Za nimi znajdowały się schody, na których końcu była winda. Wsiedliśmy do niej, Derek wcisnął przycisk z numerem 2. Jechaliśmy w milczeniu. Każdy z nas pogrążony we własnych myślach. Zastanawiało mnie, jak Quinn pomieścił pod ziemią całą swoją organizację i jak nikt się jeszcze nie skapnął, co się robi pod jego domem… Moje rozważana przerwało to, że dojechaliśmy na miejsce.
Gdy drzwi windy się otworzyły, przed nami ciągnął się korytarz, co jakiś czas oświetlany jakąś żarówką. Cały wystrój przypominał bardziej zakład psychiatryczny z niejednego horroru. Szłam za chłopakiem, który zaprowadził mnie do ostatnich drzwi po lewej. Zapukał trzy razy, ale nie uzyskał odpowiedzi, więc oparł się o przeciwległą ścianę. On jako człowiek nie mógł usłyszeć tego samego, co jak słyszałam. Wsłuchałam się dokładniej i usłyszałam skrawek rozmowy…
-…musimy coś zrobić – powiedziała jakaś kobieta. – Paranormalne ścierwa pozwalają sobie za dużo!
Poczułam się urażona jej obelgą o istotach mojego pokroju. Wiedziałam już wtedy, że nie lubię tej kobiety.
- Wiem, Elizabath, mnie też się to nie podoba, ale skoro nadnaturalni zgromadzili się w jednym miejscu, to coś musiało ich tu przyciągnąć… - powiedział spokojnie Clein, a mnie przeszły ciarki po plecach, bo wiedziałam, że to może być moja wina.
- Nie mogę teraz z tobą rozmawiać, muszę ochłonąć – powiedziała kobieta i otworzyła je. Ukazała mi się blondynka, która była mniej więcej w wieku mojej mamy, lub trochę młodsza. Obrzuciła mnie przelotnym spojrzeniem.
- Dobry wieczór – powiedziałam z grzeczności, udając miłą i sympatyczną. Przeszła obok mnie, nawet nie odpowiadając. Uraziło mnie to. – Quinn, wchodzę.
Weszłam, tak jak podejrzewałam do jego gabinetu. Cały w ciemnym drewnie z miejscami zielonego materiału.
- Witaj, Patricio – przywitał mnie mężczyzna wstając ze swojego miejsca. – Wybacz, że musiałaś być światkiem takiego zachowania Elizabath.
- Nic nie szkodzi – powiedziałam, ale mój głos dodał: „A właśnie, że się stało, obraziła nas!”. – Od czego zaczynamy? – zapytałam, by zmienić temat.
- Na początek przeprowadzimy test, w którym sprawdzimy, jak sobie radzisz z bronią – zaczął Clein. – Potem, zaczniesz trening pod okiem naszych trenerów, którzy będą cię szkolić.
- Dobra, to kiedy zaczynamy? – zapytałam podekscytowana nowym wyzwaniem. Quinn wskazał ręką drzwi. Wyszłam pierwsza, a on za mną. Dereka nigdzie nie było widać. Szliśmy w milczeniu, aż dotarliśmy do pierwszych drzwi po prawej od strony windy. Za nimi znajdowała się wielka sala, na której odbywały się właśnie treningi. Zaczęłam się rozglądać po sali. W ostatniej sekundzie udało mi się uchylić od ostrza, które przeleciało obok mojej głowy i wbiło się w ścianę za mną.
- Sorry – krzyknęła jakaś dziewczyna w fioletowych włosach. Podniosłam rękę, by pokazać jej, że nic mi nie jest. Uśmiechnęła się i wróciła do treningu.
- To była Candy, nowicjuszka – poinformował mnie Quinn i wszedł głębiej w salę. Wszyscy byli pogrążeni w treningu, więc nie zwracali uwagi na przybyłych. Clein kiwną ręką na czarnoskórego mężczyznę z przepaską na lewym oku i wielką blizną na szyi. Zaczął iść w naszą stronę.
- Witaj, Carlos, to jest twoja nowa uczennica, Patricia Cooper – przedstawił mnie mężczyzna. Nie patrzyłam na Carlosa, bo wiedziałabym, że mój wzrok spocząłby na jego bliźnie na szyi. Czułam na sobie jego spojrzenie.
- Test? – zapytał mężczyzna zwracając się do Quinna.
- Jeszcze nie robiła – powiedział.
- Cooper, za mną – polecił mi, a ja nie miałam zamiaru podpaść mu już na samym początku. Szczerze nie lubiłam, jak ktoś mi rozkazywał, ale nie miałam innego wyjścia. Przeszliśmy do innego pomieszczenia, w którym nie było nic oprócz broni białej, palnej i jeszcze jakieś. – Weź miecz i spróbuj mnie zaatakować – powiedział Carlos, w którego ręce pojawił się miecz. Podeszłam do stojaka i wyjęłam pierwszy lepszy miecz. Nie miałam jeszcze lekcji z Lucasem, więc byłam żółtodziobem w tej dziedzinie. Zamachnęłam się na niego, a on sparował każdy mój cios, w końcu znudziło mu się parowanie i zaczął atakować. Starałam się bronić, ale niestety poczułam zimną stal pod gardłem. Podniosłam wzrok na mężczyznę. Wziął swój miecz.
- Wybierz teraz sztylety – poinstruował mnie, a ja wybrałam dwa, które najlepiej leżały mi w dłoniach. Ustawiłam nogi, tak, by mieć dobrze rozłożoną równowagę. Carlos zachęcił mnie ręką, bym zaczęła atakować. Podbiegłam do niego z zamiarem trafienia w serce, ale w ostatniej chwili zmieniłam kierunek i znalazłam się za nim przyciskając mu jeden sztylet do pleców, a drugi do gardła. Myślałam, że udało mi się go pokonać, ale się myliłam. Poczułam zimny metal w boku i w udzie drugiej nogi. Spuściłam wzrok, by zobaczyć, jak urządził mnie mężczyzna. Okazało się być tak, jak powiedziałam wcześniej, oba sztylety mogły mnie pozbawić równowagi oraz dużej ilości krwi, która spowodowałaby moją śmierć, oczywiście, jeżeli byłabym zwykłym człowiekiem. Zabrałam swoje ostrza, a on swoje.
- Przemyślane, Cooper, ale przed nami jeszcze dużo pracy – powiedział mój trener i wyszedł z pomieszczenia. Posłusznie wyszłam za nim. Okazało się, że sala zdążyła już opustoszeć, więc strzelałam, że jest już dość późno.
- Na dziś wystarczy, ale jutro zaczynamy prawdziwy trening – poinformował mnie Carlos. – O 18.00 tutaj.
- Dobrze – powiedziałam ze skinieniem głowy. – Do widzenia i dobranoc.
Szłam w stronę drzwi, gdy w ostatniej chwili uchyliłam się przed sztyletem, który był celowany prosto w moją głowę. Uśmiechnęłam się lekko i sięgnęłam po sztylet, który odrzuciłam w manekina, który stał po drugiej stronie sali. Trafiłam w sam środek, czyli serce  wyszłam z sali.

Gdy wróciłam do domu, było już dobrze po północy, więc wskoczyłam szybko do łazienki, wzięłam prysznic i poszłam spać.
Obudziło mnie około trzeciej pukanie po szybie. Zaspanym wzrokiem spojrzałam w okno i zobaczyłam w nim Gabe’ a, który siedział na parapecie. Wygramoliłam się z pod kołdry i otworzyłam mu okno, tak by mógł wejść. Siadłam po turecku na łóżku i przetarłam oczy.
- Wiesz, która jest godzina Gabe? – zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
- Przepraszam, że cię obudziłem, ale mam ważne informacje – powiedział chłopak przeczesując brązowe włosy.
- Oświeć mnie – mruknęłam.
- Kojarzysz może tego wilkołaka, który uratował ci życie, wtedy w lesie? – zapytał, a ja potaknęłam. – No więc, nazywa się Danny Flint i jest… jak to powiedzieć… moim przyjacielem – powiedział chłopak.
- I tylko dlatego budzisz mnie tak wcześnie?! – zapytałam wzburzona. Miał zamiar coś powiedzieć, ale powstrzymałam go ręką. – Widziałam, że coś musi być na rzeczy, bo inaczej wilkołak nie postawiłby się swoim przełożonym! Dlatego, gdy już wszystko wiem, możesz sobie iść, bo mam zamiar pospać sobie jeszcze trochę.
- Dobra, jeszcze raz sorry i dobranoc – powiedział i zniknął. Wstałam i zamknęłam okno. Ułożyłam się z powrotem do snu. Miałam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie ciekawy, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że czeka mnie niemiła niespodzianka…

Kochani!
Zostały wprowadzone małe zmiany w treści tego opowiadania, ale są ona na razie u mnie na komputerze, więc będę pisała pod poprawioną treść. 
1. Jak wiecie, Trish, miała 17 lat, ale było mi to potrzebne, więc obecnie ma prawie 18 i jeszcze nie miała urodzin. 
2. Wszystkie postacie, które były w tym samym wieku co Patricia, są postarzone o rok. 
3. Jak podoba wam się tytuł opowiadania? Nosi ono nazwę  "Hybryda", która wyjaśni się w następnym rozdziale.
4. Planuję zakończyć pierwszy tom opowieści pod koniec listopada, ale nie martwcie się, mam już trochę napisane do drugiego, więc nie powinniście długo czekać na ciąg dalszy ;)
Zachęcam do komentowania i wyrażania swoich szczerych opinii! :)

2 komentarze:

  1. Tytuł oryginalny,domyślam się ,że nawiązuje to do tego kim jest Patrycja.
    Widzę,że bohaterka ma tak jak ja .Jak ktoś ją budzi,to jest dla tego kogoś hamska.
    Rozdział bardzo mi się podobał,a zwłaszcza moment z Gabe. Nie wiem czemu,ale baaardzo go polubiłam.Może coś znim będzie takiego...:^
    Pozdrawiam i potoku weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdradziłabym ci coś o Gabe, ale wszystko rozwiąże się w następnym rozdziale...
      Dzięki ;)

      Usuń