Pojechałam prosto do domu wilkołaka.
Nie wiedziałam jak mam mu powiedzieć o Gabe’ ie. Stałam przed jego drzwiami.
Wiedziałam, że jest w środku, ale bałam się zapukać. W końcu wzięłam głęboki
oddech i zastukałam w drzwi. W jednej chwili w drzwiach stanął Danny ubrany w
zieloną koszulę w kratę i jeansy. Był lekko zaskoczony moim widokiem.
- Cześć Patricia, stęskniłaś się? –
zapytał z uśmiechem przepuszczając mnie do środka. Już w holu poczułam zapach
szarlotki.
- Hej, załapię się na kawałek
jabłecznika? – zapytałam, gdy weszliśmy do salonu.
- Dla ciebie – zamyślił się, ale potem
odparł z uśmiechem. – Zawsze.
Po tych słowach zniknął, z tego co
wywnioskowałam, w kuchni. Zaczęłam oglądać salon chłopaka. Dominował kolor
zielony oraz ciemne drewno. Całość wydawała się dość przytulna. Na kominku
stały zdjęcia, a ja z natury ciekawska, podeszłam i zaczęłam je oglądać. Na
jednym z nich był Danny z jakąś kobietą, która była mniej więcej w jego wieku
oraz z roześmianą dziewczynką z oczami takimi samymi jak chłopaka.
W tym momencie z kuchni wrócił wilkołak
z dwoma talerzykami szarlotki i lodami waniliowymi. Zdążył zauważyć, że
przyglądałam się zdjęciom. Westchnął i podał mi talerzyk. Przyjęłam go z
uśmiechem i usiadłam na sofie. Siedzieliśmy i zajadaliśmy w milczeniu.
- Zapewne ciekawi cię, kto jest na
tamtym zdjęciu – stwierdził wreszcie Danny wskazując głową w stronę kominka.
- Tak… ale jak nie chcesz, to nie mów –
potwierdziłam z lekkim uśmiechem.
- Na tym zdjęciu jest moja narzeczona
Finally oraz nasza córka Juliett – zaczął opowiadać, a jego wzrok stał się
nieobecny. – Mieszkaliśmy tutaj, ja pracuję dalej w warsztacie samochodowym, a
moja żona pracowała jako fryzjerka. Żyliśmy skromnie, ale bardzo się
kochaliśmy. Trzy lata po urodzinach Juliett, gdy byłem w pracy moja rodzina
została porwana przez przywódcę klanu, do którego należałem, a mianowicie przez
Werda – przerwał na chwilę,
przypominając sobie tamten czas. – Zostawił mi list, że jeżeli chcę jeszcze
zobaczyć rodzinę muszę wykonać dla niego kilka zadań. Jednym z nich byłaś ty –
dodał z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, gdzie one są? – zapytałam, bo
już wiedziałam, że spróbuję uratować Finally i Juliett.
- Z tego co wiem od znajomego, są
przetrzymywane w domu Werda, na obrzeżach miasta – odpowiedział i podniósł na
mnie swój wzrok. – Patricia, co ty kombinujesz?
- Jeszcze nic – odparłam z tajemniczym
półuśmieszkiem. Niestety szybko zniknął, gdy przypomniałam sobie, po co
dokładnie przyszłam do Danny’ ego. Przełknęłam ślinę. – Danny, jest coś o czym
muszę ci powiedzieć.
- Co takiego? – zapytał chłopak
zaciekawiony. Odłożyłam talerzyk na stolik i złożyłam ręce na kolanach.
- Wiem, że Gabe był twoim przyjacielem
– zaczęłam. – Dzisiaj spotkałam się z nim i… - głos mi się złamał. – Z-zabił go
jeden z w-wilkołaków ode mnie ze szkoły.
Do moich oczu znowu napłynęły łzy, więc
spuściłam głowę. Nastała cisza.
- Jak to się stało? – zapytał zimnym
głosem Danny.
- Wychodziłam z kozy, gdy zadzwonił Gabe mówiąc, że musi mi o czymś
powiedzieć. Pojechałam na umówione miejsce. Nie zdążył mi powiedzieć od razu o
co chodzi, bo… został dźgnięty srebrnym sztyletem w serce. Wściekałam się i
z-zabiłam Jeffa… - skończyłam opowiadać i znowu nastało milczenie. Słyszałam
oddech wilkołaka.
- Hmm… Zła i dobra wiadomość –
stwierdził w końcu Danny. – Co się stało z ciałem?
- Pozbierałam je i zaniosłam do mojego
ojczyma, a jego stwórcy – powiedziałam.
Dojadłam szarlotkę i wstałam z sofy.
Chłopak zrobił to samo.
- Dzięki za ciasto – powiedziałam z
lekkim uśmiechem i skierowałam się w stronę drzwi.
- Nie ma za co – zbył to machnięciem
ręki. – Dziękuję, że mi powiedziałaś o Gabe’ ie.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z jego domu.
Wsiadłam na Kawasaki i pojechałam do siebie.
Weszłam do domu i od razu pobiegłam do
swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i włączyłam laptopa. Wpisałam w
wyszukiwarkę nazwisko Werd i wyskoczyło mi multum stron o nim. Otworzyłam
pierwszą lepszą i dowiedziałam się, że to jest znany przedsiębiorca oraz
biznesmen. Znalazłam, nawet jego adres i zdjęcie.
Postanowiłam wziąć się do działania już
w weekend. Byłam bardzo zdeterminowana i pełna nadziei, że uratuję te dziewczyny.
Było już dość późno, więc zeszłam do
kuchni, by coś zjeść. Przypomniałam sobie, jak Gabe zostawiał mi na blacie
karteczki z informacjami, dopóki nie miał mojego numeru. Uśmiechnęłam się na
wspomnienie kawału jaki zrobiłam wampirowi.
W jednej chwili naszła mnie dzika myśl.
Wzięłam kluczyki oraz dokumenty i pojechałam do najlepszej lodziarni w mieście.
Zaparkowałam i weszłam do budynku.
Całe wnętrze było pomalowane na
pastelowe kolory. Meble były śnieżno białe, a na stołach stały wazoniki z
świeżymi kwiatami. Pachniało lodami w każdym możliwym smaku. O tej porze był
mały ruch, więc nie musiałam długo
czekać na swoją kolej.
- Co dla ciebie? – zapytała niska
blondynka z miłym uśmiechem.
- Duże lody o smaku truskawki, maliny,
mango i cytryny – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Topimy smutki w lodach? – zapytała i
zabrała się do nakładania.
- Można tak powiedzieć – odparłam ze
smutnym uśmiechem.
- Chłopak? – powiedziała z pytającym
spojrzeniem.
- Dowiedziałam się, że mój przyjaciel
nie żyje i… - głos mi zadrżał. – Ile płacę?
Zapytałam, by zmienić temat, bo nie
miałam ochoty nikomu opowiadać o swoim życiu.
- Będzie to dziewięć dolarów –
odpowiedziała dziewczyna i podała mi pokaźnych rozmiarów kubełek pełny moich
ulubionych lodów. Podałam jej pieniądze. – Smacznego.
- Dzięki – rzuciłam i usiadłam w koncie
sali. Wzięłam pierwszą łyżeczkę i poczułam „niebo w gębie”, jak to mówią. Teraz
mogłam dokonać rachunku, kto nie żyje, a kto jeszcze tak. W przeciągu roku
straciłam dziadków, ciocię i Gabe’ a. Zostali mi tylko: mama, Clary, Lucas,
Rasto i John oraz Danny. W tym momencie postanowiłam, że nie stracę już nikogo
więcej.
Zaczęłam zastanawiać się co takiego
Gabe miał namyśli mówiąc, że jestem hybrydą. Sama wiedziałam, co oznacza samo
słowo hybryda, ale jak to się miało do mnie. Olśniło mnie, gdy przypomniałam
sobie, kim jestem. Byłam pół wampirem i pół jakąś istotą, o której nic nie
wiedziałam.
Dojadłam lody do końca i wróciłam do
domu. Pod koniec drogi doszłam do wniosku, że jestem… morderczynią. Zabiłam z
trzy wampiry i Jeffa, ale po nikim z nich nie miałam nawet najmniejszych
wyrzutów sumienia. Wzdrygnęłam się.
Weszłam do domu i pobiegłam prosto do
swojego pokoju. Wyjęłam z pod łóżka stary manuskrypt i zaczęłam szukać czegoś o
hybrydach, ale niestety nic nie mogłam znaleźć. Zrezygnowana miałam właśnie schować
księgę, gdy w oczy rzuciło mi się jedno zdanie:
„Spotkałem się z jednym przypadkiem,
gdy jeden człowiek posiadałby z sobie geny obojga nadprzyrodzonych rodziców.”
Czytając ciąg dalszy dowiedziałam się,
ze tą wzmiankę wpisał w 1634 roku mój przodek, gdy został zaatakowany przez „czarodzieja
wilkołaka”. Opisywał, że nie mógł porozmawiać z tym osobnikiem, ponieważ stracił
już do końca człowieczeństwo. Nie miał wyjścia i musiał go uśmiercić. Załączył
odręczny rysunek kreatury, bo tak można było go nazwać.
Uszy wystające z czubka głowy, pysk
oraz ludzka twarz. Szpony zamiast paznokci, ciało pokryte gdzie nie gdzie futrem,
ale jego oczy były okropne. Pełne szaleństwa i wrogości.
Doszłam do wniosku, że moja rodzina od
pokoleń posiadała zdolności malarskie, jakie ja teraz też posiadam.
Przepatrzyłam dokładniej dalszą część księgi, ale nie znalazłam już nic więcej
o hybrydach.
Postanowiłam dać sobie na dzisiaj
spokój i poszłam wziąć prysznic. Wgramoliłam się na łóżko i w jednej chwili
dopadło mnie zmęczenie.
W tym samym czasie…
Siedziałem na tym nudnym zebraniu
pogrążony w swoich myślach i żalu, po stracie można powiedzieć, przyjaciela. Z
zamyślenia wyrwał mnie głos Ransoma.
- Musimy coś zrobić z tą dziewuchą –
powiedział wampir i opadł z westchnieniem na swoje krzesło.
- Wiem, przyjacielu, ale zarazie
wyczerpałem swoje pomysły – powiedział Tunan.
- Ja mam pewien pomysł – powiedziała Mistrzyni
Serila.
- Podzielisz się tym z nami? – zapytał jeden
z mistrzów.
- Dowiecie się w swoim czasie – rzuciła
tajemniczo.
- A przypomnijcie mi łaskawie, dlaczego
chcemy ją zabić? – zapytał jeden z dość starych wampirów.
- Ponieważ jest wybrykiem natury i nie
stosuje się do zasad tutaj panujących – odpowiedział staruszkowi Ransom. Wzdrygnąłem
się słysząc jad w jego głosie. Nie słuchałem już dalszej części tej rozmowy, bo
moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl. „Chronić Patricie”…
Witajcie!
Jak wam się podoba ten rozdział? Liczę na
komentarze ;) Zapowiadam Wam, że do końca pierwszej części został mniej więcej trzy rozdziały!
Mam cichą nadzieję, zostaniecie ze mną w drugiej części "Hybrydy" ;)
Super :) W końcu ujawnił się tytuł (w sumie to już w poprzednim rozdziale, ale tutaj jest wyjaśniony).
OdpowiedzUsuńKurcze, zaczynam mieć stracha o Patricie! Weny życzę :)
Rozdział bardzo mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńNapewno zostaniemy z tobą do 2 części;)
Co te wampiry się tak na nią uwzięły?Nie mogłyby dać jej trochę spokoju?I Gabe...smutam:(
Weny!