wtorek, 26 maja 2015

Rozdział VI



W poniedziałek pojechałam na moim motorze do szkoły. Gdy tylko zaparkowałam przed budynkiem szkoły, od razu zleciało się dużo uczniów klas mniejszych i wyższych.
- Wow, co za maszyna. Skąd masz? – zapytał ktoś.
- Dostałam na urodziny – odpowiedziałam zabierając rzeczy i idąc w stronę wejścia. Gdy dotarłam do swojej szafki pierwsze co rzuciło mi się w oczy to była karteczka z napisem

„Zemszczę się, Cooper”

Czytając to wybuchnęłam cichym śmiechem. Zastanawiałam się, co Jeff i jego kumple mogą mi zrobić. Zabrałam swoje książki i poszłam na lekcje.


Wychodząc ze szkoły po ostatniej lekcji zobaczyłam, że obok mojego motoru zgromadziło się zbiorowisko. Gdy podeszłam bliżej o mało nie dostałam zawału. Cała obudowa była zrysowana napisami typu „szmata”, „wywłoka” itp. Nie panowałam nad swoim ciałem. Całe zaskoczenie zmieniło się w gniew. Poszłam zdenerwowana w stronę Jeff ’a, który głupkowato się uśmiechał.
- Debilu, co zrobiłeś?! – wrzasnęłam na niego.
- Widziałaś prezent – powiedział. Akurat zdjęli mu bandaż z nosa, a ja korzystając z okazji, a dokładnie skorzystała na tym moja ręka, walnęłam do znowu. Odwróciłam się z półuśmieszkiem. Poczułam za sobą ruch, chyba Jeff chciał mnie uderzyć, ale w porę kucnęłam i podbiłam mu nogi.
- Następnym razem uważaj z kim zadzierasz – warknęłam na niego. Odeszłam w stronę motoru. Chyba pieniądze z wyścigu będę musiała przeznaczyć na renowację karoserii.
Drogę do domu pokonałam zastanawiając się co ja mam począć z Jeffem. Dojechałam około piętnastej, wzięłam pieniądze i pojechałam do mechanika.
- Co pani zrobiła? – zapytał pracownik, gdy tylko zobaczył mój skarb.
- Podpadłam jednemu gościowi w szkole – odpowiedziała. – Dostał już za swoje.
Uśmiechnął się i zaczął pracę. W czasie naprawy poszłam do kawiarenki po drugiej stronie ulicy i zamówiłam kawę. Czekanie minęło mi szybko, ponieważ wzięłam ze sobą książkę. Weszłam do warsztatu, gdy mechanik kończył pracę.
- Poprawiłem pani jeszcze hamulce – powiadomił mnie.
- Dziękuje bardzo – powiedziałam z uśmiechem i zapłaciłam.
- Polecam się na przyszłość.
Wyjechałam z warsztatu i zaczęłam się zastanawiać co mam teraz robić. Gdy licznik pokazywał 100 km/h olśniło mnie i skierowałam się w stronę domu. Wskoczyłam do niego tylko po torbę z rzeczami.


Po półgodzinnej jeździe byłam już na miejscu, a mianowicie przed siłownią Clarka. Clark to facet po czterdziestce, kiedyś był zawodowym bokserem, ale doznał kontuzji i ożenił się. Trenował mnie od przeszło trzech miesięcy.
- Cześć, Clark – przywitałam się z lekkim uśmiechem.
- Hej, Patricia – powiedział odwzajemniając uśmiech. – Ciężki dzień?
- Nawet nie wiesz jak – odpowiedziałam i weszłam na ring. Zaczęliśmy powoli, a ja opowiedziałam Clarkowi o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
- Zarobił dobrze wyprowadzonego prostego – powiedziałam lekko zdyszana.
- Uuu… To musiało boleć – odpowiedział i się wzdrygnął.
- Szczerze, to drugi raz już mu przywaliłam – stwierdziłam.
- Za co pierwszy raz? – zapytał, a ja wymierzyłam kilka mocnych uderzeń.
- Dobierał się do mnie w szkole – powiedziałam obojętnym tonem.
-Czekaj, czekaj, co robił?! -  zapytał wzburzony i obniżył rękawice.
- Dobierał się do mnie – poinformowałam Clarka. – W  nagrodę złamałam mu nos.
- No i dobrze mu tak – stwierdził wesoło. – Szczerze sam bym mu przetrzepał skórę.
Ucieszyłam się w duchu, że Clark się o mnie martwi.
- Mogę teraz poćwiczyć z przeciwnikiem? – zapytałam po chwili przerwy.
- Ok, tylko nie zrób mu krzywdy – polecił z uśmiechem.
Naprzeciwko mnie stanął chłopak starszy ode mnie o około dwa lata.
- Patricia – przedstawiłam się.
- Rasto – rzucił z uśmiechem. – Będę delikatny.
- Ja nie, miałam fatalny dzień – zaczęłam – muszę się na kimś wyżyć.
Rasto był wyższy ode mnie o mniej więcej trzydzieści centymetrów. Dobrze zbudowany, z tego co wiem od Clarka to młody mistrz. Całość dopełniało to, że był brunetem o szmaragdowych oczach. Moim skromnym zdaniem był naprawdę przystojny. Zaczęliśmy od wyprowadzenia kilku lekkich prostych. Co jakiś czas wyleciałam z jakimś mocniejszym ciosem. On tez nie próżnował. Skończyło się na remisie.
- Nie spotkałem jeszcze osoby na podobnym poziomie co ja – powiedział z uśmiechem.
- Dzięki, bardzo mi pomogłeś – poinformowałam go z uśmiechem.
- Poszła byś ze mną na kolację w piątek wieczorem – zapytał nieśmiało Rasto. Na jego piękne kości policzkowe wypłynął lekki rumieniec.
- Pewnie, gdzie i o której? – zapytałam.
- Może w tej knajpie niedaleko stąd?
- Nie wiem gdzie to jest – przyznałam się lekko się czerwieniąc.
- Ok… To spotkajmy się to o 19.00 – powiedział.
- Dobra, do zobaczenia – powiedziałam i pojechałam do domu. Idę na pierwszą randkę od czasów Erica. Cóż za emocje. Mam cichą nadzieję, że się zbłaźnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz