piątek, 12 stycznia 2018

Rozdział XXI



Obudziłam się z krzykiem. Ponownie przeżywałam sytuację z nocy. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych mężczyzn. Zobaczyłam na zegarek, że dochodzi dziewiąta rano. Usiadłam na łóżku i niepewnie położyłam gołe stopy na podłodze. Odepchnęłam się i przez chwilę moje nogi się ugięły.
Skierowałam się do łazienki, wzięłam długi gorący prysznic, zawinęłam się w ręcznik i wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam przed szafą i ubrałam czystą bieliznę i jakieś luźne ubranie. Zeszłam do  kuchni, gdzie zrobiłam sobie kawę i kanapkę z serem. Usiadłam przy blacie i westchnęłam głośno. Spostrzegłam, że na rogu stołu leży zapisana kartka. Wzięłam ją w dłonie i przeczytałam.
„Mam nadzieję, że się wyspałaś, królewno. Jeżeli będziesz chciała o tym jeszcze porozmawiać, to wołaj ~ William” – taki tekst przeczytałam i jakoś cieplej zrobiło mi się na serduszku. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości na mój telefon. Okazało się, że leżał tam, gdzie go zostawiłam po powrocie do domu, czyli w kącie holu. Podniosłam urządzenie i zobaczyłam, że mam z dziesięć wiadomości czy to od Alex’ a, czy od Candy i Meredith. Wróciłam do stołu i zaczęłam czytać wszystkie sms – y. Prawie wszystkie były pytaniami, jak się czuję, co się stało, albo czemu nie odpisuję. Zdawkowo napisałam im, że już czuję się dobrze, i że ty była tylko niestrawność. Nie chciałam pisać im o mojej nocnej „przygodzie” w ciemnym kantorku.
Kiedy zjadłam kanapkę, odniosłam talerz do zlewu, zabrałam kubek z kawą i poszłam rozsiąść się na kanapie przed telewizorem. Podkuliłam kolana pod brodę, a stopy przykryłam leżącym obok kocem. Zaciągnęłam się zapachem kawy i chociaż na chwilę wyciszyłam umysł. Nagle poczułam, jak Lun w postaci kota wskakuje mebel obok mnie i wtula się w moją rękę. Mimowolnie zaczynam go głaskać, a sama delektuję się ciszą i niczym nie zmąconym spokojem.
Pewnie siedziałabym tak jeszcze długo, ale zbliżał się czas, kiedy powinnam wyjeżdżać na trening z moimi uczniami. Dopiłam ostatnie krople życiodajnego napoju i chciałam odłożyć pusty kubek na stolik obok kanapy, ale zobaczyłam, ze jest tam list, który dał mi Clein. Stwierdziłam, że zajmę się tym, jak wrócę do domu po zajęciach.

Nie pojechałam samochodem, bo bałam się wsiadać za kierownice po niedawnych przeżyciach. Wezwałam taksówkę i podałam adres jakiegoś losowego budynku na ulicy, gdzie znajduje się ośrodek. Mimo wszystko nie chciałam narażać kierowcy taksówki, jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się, gdzie leży siedziba Łowców.
Byłam wdzięczna taksówkarzowi, że nie zaczynał rozmowy. Jechaliśmy, a w tle dało się słychać muzykę puszczaną z radia i ciche podśpiewywanie mężczyzny, siedzącego za kierownicą. Uśmiechnęłam się lekko i zapatrzyłam na krajobraz za oknem. Ludzie spieszyli się do pracy lub szkoły, niektórzy spacerowali ze swoimi zwierzakami albo z wielkimi torbami zakupów.
Z zamyślenia wyrwał głos taksówkarza, że dojechaliśmy na miejsce. Wyjęłam z kieszeni pieniądze, zapłaciłam i pobiegłam w stronę siedziby. Zeszłam na dół, w holu  spotykając zawsze czujną Dianę. W korytarzu minęłam Derek’ a, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. Weszłam na salę treningową, gdzie w naszym stałym miejscu stała już moja grupa. Standardowo zaczęli od truchtu, potem celność, skupienie i mieliśmy zaczynać walkę w ręcz, ale pojawił się Quinn, który rzadko kiedy pojawia się na tej sali.
- Patricia, musimy porozmawiać – powiedział poważnie mężczyzna, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Chłopaki, chwila przerwy, a potem wracamy – poleciłam, a oni zasalutowali. Zwróciłam się co Clein’ a:
- Co się stało?
- Znaleźliśmy następnego, piętnaście minut temu, chciałbym, żebyś pojechała przyjrzeć się miejscu i zwłokom – przedstawił zwięźle sprawę. – Zabierz ze sobą tylko zaufane osoby.
- Czy mogę zabrać swoich rekrutów? – zapytałam poważnie.
- Tak, ale będziesz musiała im o wszystkim powiedzieć i jakoś załagodzić strach przed tym, że oni mogą być następni – wyjaśnił mężczyna.
- Nie będzie następnych ofiar – powiedziałam z determinacją w głosie. Wiedziałam, że musze zrobić wszystko żeby nie doszło do dalszych morderstw.
- Liczę, że ta sytuacja przyniesie jakieś świeże informacje dla tej sprawy – powiedział mój szef, a potem pokiwał głową i odszedł w sobie tylko znaną stronę.
- Chłopcy! Macie dziesięć minut na pozbieranie swojego sprzętu, bo przed wami pierwsze zadanie w terenie – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Ależ  nas pani rozpieszcza – rzucił ze śmiechem Mike, a ja zachichotałam.
- Nie przyzwyczajajcie się  za bardzo – powiedziałam i poszłam się przygotować. Zabrałam swoje sztylety, jeden pistolet i plecak z apteczką. Tak zaopatrzona udałam się do salonu, gdzie rozmawiając z Dianą, czekałam na moich podopiecznych. W końcu dotarli i wsiedliśmy do samochodu, który miał zawieść nas na miejsce. W czasie podróży trwała cisza. Rozmyślałam, jak powiedzieć tym młodym chłopakom, co się dzieję i przy tym ich nie przestraszyć. Dojechaliśmy na miejsce. Okazała się nim być droga prowadząca w głąb lasu. Wysiedliśmy, a nasz kierowca odjechał z piskiem opon.
- Zanim zaczniemy muszę powiedzieć wam kilka ważnych rzeczy – zaczęłam i powiedziałam im najważniejsze informacje, które powinni znać odnośnie tej sprawy. Kiedy skończyłam nastała niespokojna cisza, którą przerwał Jeremy.
- Niech tylko spróbują mnie zaatakować, a wypatroszę tym sztyletem – mówiąc to poklepał po swojej ukochanej broni.
- Wpakuję w nich tyle metalu, że aż magnes się będzie ich trzymał – rzucił ze swoim stałym poczuciem humoru Mike, a ja zaśmiałam się cicho.
- Ja to normalnie pobawię się w Robin Hood’ a, a ich ciała będą żywą tarczą – powiedział, ze złowieszczym błyskiem w oku, Filon.
- Więc jeżeli wszystko już wiecie i przyjęliście to tak pozytywnie, czego oczywiście się nie spodziewałam, to możemy już ruszać – zarządziłam i zaczęliśmy się kierować w stronę miejsca zbrodni. W końcu doszliśmy do terenu oddzielonego od reszty żółtymi taśmami.
Wzięłam głęboki oddech i poczułam zapach krwi oraz psa. Tak jak podejrzewałam, była to robota wilkołaków. Podeszliśmy do miejsca, gdzie leżało ciało, które teraz zapewne znajdowało się w kostnicy.
- Rozłóżcie sprzęt i idźcie całą grupą sprawdzić teren, czy nie ma jakiś śladów – poleciłam mojemu zespołowi. – Przypominam wam, że macie działać razem i mamy do czynienia z wilkołakami, więc uważajcie na siebie.
- Tak jest – powiedzieli i już ich nie było, zostały tylko puste torby po broni. Nie wnikałam, jak szybko udało im się rozpakować. Pomyślałam, że to pewnie przez podwyższony poziom adrenaliny spowodowany pierwszą akcją w terenie. Pokręciłam głową z półuśmieszkiem i zabrałam się za oględziny miejsca zbrodni.

Cześć!
Chciałabym przeprosić, że tak długo się nie odzywałam, ale doskwierał mi głęboki brak weny! I pewnie nadal coś mnie trzyma, ale staram się z tym walczyć i pisać, jeżeli ktoś to jeszcze czyta, to będzie mi bardzo miło, jeśli da o sobie znać :) 
Pozdrawiam, Patrycja 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz