Znowu
zadzwoniło to cholerstwo zwane budzikiem! Zapomniałam go wyłączyć ostatnim
razem, więc obudził mnie dość wcześnie. Powiedziałam sobie, że nie popełnię
tego błędu trzeci raz i od razu wyłączyłam alarm. Ubrałam leginsy i długą
bluzę, rozczesałam włosy oraz zrobiłam lekki makijaż. W kuchni zrobiłam sobie
kawę i jakąś kanapkę. Zjadłszy, wsiadłam w samochód i pojechałam prosto do
Łowców.
Kiedy szłam
korytarzem do gabinetu Quinna, usłyszałam głośną wymianę zdań Candy z Derekiem.
Zatrzymałam się i zaczęłam perfidnie odsłuchiwać. „Ej, tak nie można!” – bulwersował
się mój głos. „Oj, tylko na chwilkę” – rzuciłam i skupiłam się na głosach.
- Czy ty
nie rozumiesz, że ja jeszcze coś do ciebie czuję?! – powiedziała Candy, a w jej
głosie można było wyczuć zdławiony szloch.
-
Dziewczynko nie wiedziałaś, że byłaś tylko przelotnym romansem? – zapytał z
drwiną w głosie Derek. – Nigdy nic do ciebie nie czułem!
-
M-myślałam, że… - wyjąkała zaskoczona dziewczyna.
- Co, że
będziemy razem żyli długo i szczęśliwie? Takie rzeczy tylko w bajkach, a życie
nią nie jest! – powiedział bezwzględnym głosem. – A swoją drogą, są ładniejsze
dziewczyny od ciebie!
- Ja… cię
kochałam – wyszeptała Candy. – Jesteś dupkiem!
W ostatniej
chwili udało mi się odsunąć i narzucić barierę niewidzialności. Fioletowogłowa
wypadła z pomieszczenia, jak z procy. Zdążyłam zauważyć, że po jej policzkach
płyną łzy. Derek wyszedł z pokoju zadowolony z siebie i z lekkim uśmieszkiem.
Miałam wielką ochotę zedrzeć mu go z twarzy, ale musiałam ukryć moją moc.
Weszłam do jakiegoś innego pustego pomieszczenia i zdjęłam ochronę. Wiedziałam,
że kiedy wrócę z kostnicy, muszę spotkać się z Candy.
W końcu
dotarłam do gabinetu Cleina. Zapukałam, a kiedy usłyszałam „proszę” weszłam do
środka. Widziałam, że mężczyzna był zmęczony, a podkrążone oczy zdradzały, że
nie spał zbyt dobrze.
- Dobry –
powiedziałam na wejściu.
- Witaj
Patricia – rzucił Quinn. – Niestety nie mogę jechać z tobą do kostnicy, sama
rozumiesz, zbyt dużo pracy…
- Nic nie
szkodzi – powiedziałam z wyrozumiałym uśmiechem. – To z kim pojadę?
- Jedyną
wolną osobą jest Diana, która prawdopodobnie siedzi w salonie na górze –
poinformował mnie mężczyzna.
- Dobrze –
przytaknęłam i skierowałam się do wyjścia z gabinetu, ale w drzwiach odwróciłam
się jeszcze do Cleina. – Quinn, zrób sobie przerwę.
W salonie
siedziała i czytała książkę jasna brunetka, którą jak podejrzewałam, była
Diana.
- Diana,
tak? – zapytałam dla pewności.
- We
własnej osobie – powiedziała kobieta i wstała z fotela. Była ode mnie wyższa i
starsza. Na jej dłoni mignęła mi się jeszcze obrączka, ale nie chciałam pytać,
bo wyszłabym na wścibską. – Ty zapewne jesteś Patricia?
- Tak, to
ja – rzuciłam z lekkim uśmiechem. – Jedziemy?
- Tak, ale
moim samochodem – powiedziała Diana z lekką wyższością w głosie.
- Dlaczego?
– zapytałam lekko oburzona jej wypowiedzią.
- Bo twoje
porsche trochę za bardzo rzuca się w oczy – odparła obojętnie. – A pierwsza
zasada kodeksu brzmi „Łowca…
- „… zawsze
ma słuchać przełożonych” – dokończyłam, ale czułam, że coś mi nie pasuje.
- Nie
pierwsza, druga! – zrozumiała co powiedziała i zaczęła chichotać. – Ta, co
mówi, że Łowca ma zostać niewidzialny.
- Diana,
ale to jest zasada czwarta – powiedziałam po chwili i zaczęłam się śmiać, a
kobieta razem ze mną.
- Nieważne,
jedziemy – powiedziała w końcu i wyszłyśmy z domu. Skierowałyśmy się do
zwykłego czarnego jeepa. „Oczywiście taki samochód nie będzie się rzucał w
oczy, w mieście, nie!” – rzucił mój głos z sarkazmem. „Mogło być gorzej,
pamiętaj!” – rzuciłam mu ze śmiechem.
Zajęłam
miejsce pasażera, a Diana kierowcy i odpaliła samochód. Wyjechałyśmy na drogę i
pognałyśmy do kostnicy.
Okazało
się, że trzymają ciała w szpitalu, w którym pracowała moja mama. Podeszłyśmy do
recepcji, a tam siedział pani Daniels. Odniosła na nas swoje oczy w dużych
okularach. Momentalnie, kiedy mnie rozpoznała na jej twarzy pojawił się
promienny uśmiech.
- Patricia!
Kochana, ależ ja cię długo nie widziałam! – powiedziała kobieta. – Co u mamy?
- Dzień
dobry! Mama wyjechała do Iraku, by tam leczyć – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Młodzi
wiele mogą, a mnie starej kobiecinie została praca w recepcji – powiedziała z
żalem staruszka.
- Ale są
przecież plusy… Wie pani więcej, niż nie jeden mieszkaniec Jackson –
powiedziałam i znacząco poruszałam brwiami.
- Ciszej,
bo jak się dowiedzą, to nie będą mówić! – poleciła mi stanowczo kobieta. –
Jesteście tu w jakimś celu, mam rację?
- Musimy
się dostać do kostnicy – powiedziała Diana spokojnie.
- Do
kostnicy?! Po jakie licho? – zapytała zaciekawiona i lekko przestraszona pani
Daniels.
- Muszę
zobaczyć pewne ciało dla identyfikacji – skłamałam, ale czułam się źle, robiąc
taką rzecz staruszce.
- Hasło
znasz, jak mniemam – bardziej stwierdziła, niż zapytała kobieta, ale ja i tak
przytaknęłam.
- Dziękuję
i wpadnę do pani na herbatkę, żeby dowiedzieć się, co w mieście piszczy –
rzuciłam z uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, skierowałam się do królestwa
trupów.
Weszłyśmy
do pomieszczenia i poczekałam, aż Diana otworzy odpowiednie drzwiczki.
Zatrzymała się na środku i wysunęła ciało mężczyzny. Momentalnie w jej oczach
pojawiły się łzy, które za wszelką cenę starała się powstrzymać.
- To twój
mąż? – zapytałam cicho, a ona przytaknęła. – Poczekaj na mnie przed drzwiami.
- D-dobrze
– wyszeptała i wyszła z kostnicy. Kiedy zobaczyłam pierwsze łzy na policzkach
Diany przypomniały mi się chwilę po śmierci Rasto. Współczułam jej i to bardzo.
Musiałam
się wziąć w garść, bo miałam zadanie do wykonania. Uspokoiłam się i zaczęłam
używać swoich „darów”. Pierwszym co poczułam był…zapach psa?! Nachyliłam się
nad ciałem i dopiero teraz zobaczyłam wielką ranę na piersi mężczyzny. Nie
znałam się aż tak dobrze na medycynie, jak moja mama, ale nie chciałam jej w to
mieszać. Znałam jeszcze jednego „prawie” lekarza… Wykręciłam numer i nie
musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Halo? –
zapytał Thomas.
- Cześć,
masz chwilę? – zapytałam kuzyna.
- Dla
ciebie zawsze – rzucił.
- Oj, jakiś
ty uroczy – powiedziałam przesłodzonym głosem. – Ale do rzeczy, możesz mi pomóc
zidentyfikować jedną ranę?
- Spoko, a
możesz mi wysłać zdjęcie? – zapytał chłopak z powagą w głosie.
- Poczekaj,
już ślę – rzuciłam i zrobiłam zdjęcie klatce piersiowej mężczyzny. Nastała
chwila ciszy, po której usłyszałam od Toma:
- Cholera,
mam nadzieję, że to nie twoja.
- Nie moja,
trupa – powiedziałam spokojnie.
- Czekaj,
co?! – zadał pytanie zaskoczony.
- Mogę ci
to wyjaśnić, jak przyjedziesz? – zapytałam wymijająco.
- Gdzie
przyjadę? – padło głupie pytanie z jego strony. Westchnęłam.
- No jak
przyjedziesz do Jackson, najlepiej w tym tygodniu – wytłumaczyłam powoli, jak
dziecku.
- Dobra,
spróbuję coś wykombinować, ale na razie muszę kończyć, bo mam zajęcia –
powiedział. – Do zobaczenia.
- Pa –
rzuciłam i się rozłączyłam. Schowałam ciało do chłodni i wyszłam z
pomieszczenia. Po przeciwnej stronie drzwi, oparta o ścianę stała Diana ze
smutkiem w oczach.
- Wracamy –
powiedziałam i skierowałam się wraz z nią do wyjścia.
Kiedy
zajechałyśmy pod ośrodek Łowców, podziękowałam kobiecie i szybko pobiegłam do Sali
treningowej, gdzie miałam poprowadzić trening mojej grupy. Gdy weszłam na salę
zobaczyłam…
*niepewnie rozgląda się wokoło*
Halo? Jest tu ktoś jeszcze?
Cześć... To ja! Pewnie już tu świeci pustkami, ale to głównie moja wina... Mały kłamca ze mnie :( Wybaczcie, że nie wstawiłam rozdziału ostatnio, nie czytam waszych blogów, i ogólnie jest klapa...
Jeżeli jeszcze chcecie to czytać, to zapraszam do komentowania...
Pozdrawiam, Patrycja
Nie powinno się tak robić :P
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy ;)
Pozdrawiam z religii xd
Weny i czekam na next :)