Obudziłam się
z krzykiem. Ponownie przeżywałam sytuację z nocy. Wzdrygnęłam się na samo
wspomnienie tych mężczyzn. Zobaczyłam na zegarek, że dochodzi dziewiąta rano.
Usiadłam na łóżku i niepewnie położyłam gołe stopy na podłodze. Odepchnęłam się
i przez chwilę moje nogi się ugięły.
Skierowałam
się do łazienki, wzięłam długi gorący prysznic, zawinęłam się w ręcznik i
wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam przed szafą i ubrałam czystą bieliznę i
jakieś luźne ubranie. Zeszłam do kuchni,
gdzie zrobiłam sobie kawę i kanapkę z serem. Usiadłam przy blacie i westchnęłam
głośno. Spostrzegłam, że na rogu stołu leży zapisana kartka. Wzięłam ją w
dłonie i przeczytałam.
„Mam
nadzieję, że się wyspałaś, królewno. Jeżeli będziesz chciała o tym jeszcze
porozmawiać, to wołaj ~ William” – taki tekst przeczytałam i jakoś cieplej
zrobiło mi się na serduszku. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości na mój
telefon. Okazało się, że leżał tam, gdzie go zostawiłam po powrocie do domu,
czyli w kącie holu. Podniosłam urządzenie i zobaczyłam, że mam z dziesięć
wiadomości czy to od Alex’ a, czy od Candy i Meredith. Wróciłam do stołu i
zaczęłam czytać wszystkie sms – y. Prawie wszystkie były pytaniami, jak się
czuję, co się stało, albo czemu nie odpisuję. Zdawkowo napisałam im, że już
czuję się dobrze, i że ty była tylko niestrawność. Nie chciałam pisać im o
mojej nocnej „przygodzie” w ciemnym kantorku.
Kiedy
zjadłam kanapkę, odniosłam talerz do zlewu, zabrałam kubek z kawą i poszłam
rozsiąść się na kanapie przed telewizorem. Podkuliłam kolana pod brodę, a stopy
przykryłam leżącym obok kocem. Zaciągnęłam się zapachem kawy i chociaż na
chwilę wyciszyłam umysł. Nagle poczułam, jak Lun w postaci kota wskakuje mebel
obok mnie i wtula się w moją rękę. Mimowolnie zaczynam go głaskać, a sama
delektuję się ciszą i niczym nie zmąconym spokojem.
Pewnie
siedziałabym tak jeszcze długo, ale zbliżał się czas, kiedy powinnam wyjeżdżać
na trening z moimi uczniami. Dopiłam ostatnie krople życiodajnego napoju i
chciałam odłożyć pusty kubek na stolik obok kanapy, ale zobaczyłam, ze jest tam
list, który dał mi Clein. Stwierdziłam, że zajmę się tym, jak wrócę do domu po
zajęciach.
Nie
pojechałam samochodem, bo bałam się wsiadać za kierownice po niedawnych
przeżyciach. Wezwałam taksówkę i podałam adres jakiegoś losowego budynku na
ulicy, gdzie znajduje się ośrodek. Mimo wszystko nie chciałam narażać kierowcy
taksówki, jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się, gdzie leży siedziba Łowców.
Byłam
wdzięczna taksówkarzowi, że nie zaczynał rozmowy. Jechaliśmy, a w tle dało się
słychać muzykę puszczaną z radia i ciche podśpiewywanie mężczyzny, siedzącego
za kierownicą. Uśmiechnęłam się lekko i zapatrzyłam na krajobraz za oknem.
Ludzie spieszyli się do pracy lub szkoły, niektórzy spacerowali ze swoimi
zwierzakami albo z wielkimi torbami zakupów.
Z
zamyślenia wyrwał głos taksówkarza, że dojechaliśmy na miejsce. Wyjęłam z
kieszeni pieniądze, zapłaciłam i pobiegłam w stronę siedziby. Zeszłam na dół, w
holu spotykając zawsze czujną Dianę. W
korytarzu minęłam Derek’ a, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.
Weszłam na salę treningową, gdzie w naszym stałym miejscu stała już moja grupa.
Standardowo zaczęli od truchtu, potem celność, skupienie i mieliśmy zaczynać
walkę w ręcz, ale pojawił się Quinn, który rzadko kiedy pojawia się na tej
sali.
- Patricia,
musimy porozmawiać – powiedział poważnie mężczyzna, a ja pokiwałam twierdząco
głową.
- Chłopaki,
chwila przerwy, a potem wracamy – poleciłam, a oni zasalutowali. Zwróciłam się
co Clein’ a:
- Co się
stało?
-
Znaleźliśmy następnego, piętnaście minut temu, chciałbym, żebyś pojechała
przyjrzeć się miejscu i zwłokom – przedstawił zwięźle sprawę. – Zabierz ze sobą
tylko zaufane osoby.
- Czy mogę
zabrać swoich rekrutów? – zapytałam poważnie.
- Tak, ale
będziesz musiała im o wszystkim powiedzieć i jakoś załagodzić strach przed tym,
że oni mogą być następni – wyjaśnił mężczyna.
- Nie
będzie następnych ofiar – powiedziałam z determinacją w głosie. Wiedziałam, że
musze zrobić wszystko żeby nie doszło do dalszych morderstw.
- Liczę, że
ta sytuacja przyniesie jakieś świeże informacje dla tej sprawy – powiedział mój
szef, a potem pokiwał głową i odszedł w sobie tylko znaną stronę.
- Chłopcy!
Macie dziesięć minut na pozbieranie swojego sprzętu, bo przed wami pierwsze
zadanie w terenie – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Ależ nas pani rozpieszcza – rzucił ze śmiechem
Mike, a ja zachichotałam.
- Nie
przyzwyczajajcie się za bardzo –
powiedziałam i poszłam się przygotować. Zabrałam swoje sztylety, jeden pistolet
i plecak z apteczką. Tak zaopatrzona udałam się do salonu, gdzie rozmawiając z
Dianą, czekałam na moich podopiecznych. W końcu dotarli i wsiedliśmy do
samochodu, który miał zawieść nas na miejsce. W czasie podróży trwała cisza.
Rozmyślałam, jak powiedzieć tym młodym chłopakom, co się dzieję i przy tym ich
nie przestraszyć. Dojechaliśmy na miejsce. Okazała się nim być droga prowadząca
w głąb lasu. Wysiedliśmy, a nasz kierowca odjechał z piskiem opon.
- Zanim
zaczniemy muszę powiedzieć wam kilka ważnych rzeczy – zaczęłam i powiedziałam
im najważniejsze informacje, które powinni znać odnośnie tej sprawy. Kiedy
skończyłam nastała niespokojna cisza, którą przerwał Jeremy.
- Niech
tylko spróbują mnie zaatakować, a wypatroszę tym sztyletem – mówiąc to poklepał
po swojej ukochanej broni.
- Wpakuję w
nich tyle metalu, że aż magnes się będzie ich trzymał – rzucił ze swoim stałym
poczuciem humoru Mike, a ja zaśmiałam się cicho.
- Ja to
normalnie pobawię się w Robin Hood’ a, a ich ciała będą żywą tarczą –
powiedział, ze złowieszczym błyskiem w oku, Filon.
- Więc
jeżeli wszystko już wiecie i przyjęliście to tak pozytywnie, czego oczywiście
się nie spodziewałam, to możemy już ruszać – zarządziłam i zaczęliśmy się
kierować w stronę miejsca zbrodni. W końcu doszliśmy do terenu oddzielonego od
reszty żółtymi taśmami.
Wzięłam
głęboki oddech i poczułam zapach krwi oraz psa. Tak jak podejrzewałam, była to
robota wilkołaków. Podeszliśmy do miejsca, gdzie leżało ciało, które teraz
zapewne znajdowało się w kostnicy.
- Rozłóżcie
sprzęt i idźcie całą grupą sprawdzić teren, czy nie ma jakiś śladów – poleciłam
mojemu zespołowi. – Przypominam wam, że macie działać razem i mamy do czynienia
z wilkołakami, więc uważajcie na siebie.
- Tak jest
– powiedzieli i już ich nie było, zostały tylko puste torby po broni. Nie
wnikałam, jak szybko udało im się rozpakować. Pomyślałam, że to pewnie przez
podwyższony poziom adrenaliny spowodowany pierwszą akcją w terenie. Pokręciłam
głową z półuśmieszkiem i zabrałam się za oględziny miejsca zbrodni.
Cześć!
Chciałabym przeprosić, że tak długo się nie odzywałam, ale doskwierał mi głęboki brak weny! I pewnie nadal coś mnie trzyma, ale staram się z tym walczyć i pisać, jeżeli ktoś to jeszcze czyta, to będzie mi bardzo miło, jeśli da o sobie znać :)
Pozdrawiam, Patrycja