Minęło
kilka dni. Przestałam już odczuwać ból w okolicach brzucha, więc mogłam
normalnie funkcjonować. Thomas pisał, że powinien przyjechać w tym tygodniu, a
na dziś wieczór umówiłam się z Candy i Meredith na drinka.
Ogarnęłam
się i pojechałam do Łowców, jak codziennie, na trening z moją grupą. Zapowiadała
się piękna pogoda, więc stwierdziłam, że zabiorę podopiecznych na ćwiczenia na
świeżym powietrzu. Miasto o tej porze dopiero zaczynało żyć, ale i tak był duży
ruch. Kiedy dojechałam na miejsce miałam kilkuminutowe spóźnienie. Podeszłam do
drzwi i zapukałam, a po chwili otworzyła mi Diana. Posłałam jej szeroki uśmiech
i biegiem ruszyłam do sali treningowej. Kiedy odnalazłam moich uczniów posłałam
im przepraszające spojrzenie.
-
Przepraszam za spóźnienie, ale były korki – powiedziałam i uśmiechnęłam się do
nich. – Ale teraz zabierzcie wszystkie swoje rzeczy i czekam na was na górze.
Widziałam,
że chcą o coś zapytać, ale sprawnie wyszłam z pomieszczenia. Podeszłam do drzwi
gabinetu Clein’ a i zapukałam. Kiedy usłyszałam z wnętrza zaproszenie, weszłam
i posłałam mu uśmiech.
- Patricia,
mam dla ciebie pewne informacje odnoście TEJ sprawy – powiedział akcentując
słowo „tej”, dlatego wiedziałam, że ma to związek z łowcami. Zamknęłam drzwi i
usiadłam na jednym z foteli.
- Co jest?
– zapytałam skupiając się na tym, co ma mi powiedzieć.
- Dzisiaj
nad ranem znaleźliśmy następne ciała, ale tym razem była przy nich koperta
zaadresowana do… ciebie – powiedział, a ja popatrzyłam na niego zdziwiona. O
co, do cholery, chodzi?!
- Czy
mogłabym… - zaczęłam, a po chwili dostałam do ręki ową kopertę. Znajdowały się
na niej ślady krwi i brudu, a moje nazwisko było zapisane starannym i równym
pismem.
- Mógłbyś
powiedzieć mi, gdzie doszło do tych wszystkich ataków? – zapytałam, nie
spuszczając wzroku z koperty.
- Tu masz
mapę z zaznaczonymi miejscami – odpowiedział i podał mi ją.
- Dziękuję
i jak czegoś się dowiem, to dam znać – powiedziałam i nie czekając na
odpowiedź, wyszłam z jego gabinetu. Musiałam to potem sprawdzić, ale teraz
musiałam poprowadzić trening.
Moi
podopieczni czekali już na mnie obładowani po uszy, więc skierowałam się do
mojego samochodu. Wszystko włożyli do bagażnika i zajęli miejsca w pojeździe.
- No to
gdzie jedziemy? – zapytał Mike, który zajął miejsce obok mnie.
- Panowie,
zapowiada się śliczny dzień, dlatego postanowiłam zrobić trening w terenie –
poinformowałam ich z uśmiechem. Nikt już potem nie odzywał, aż dojechaliśmy do
lasu. Wysiedliśmy z samochodu i zabrawszy wszystkie rzeczy, weszliśmy głębiej w
gęstwinę. W końcu dotarliśmy na niewielką polanę. Kazałam chłopakom chwilę
pobiegać, dla rozgrzewki, a ja w tym czasie położyłam się na ziemi i patrzyłam
w niebo. Kiedy skończyli biegać, przedstawiłam im plan na dziś.
- Więc tak,
robimy powtórkę z pierwszego treningu – zaczęłam. – Próbujecie mnie zabić,
oczywiście w przenośni, a ja się wam odwdzięczam tym samym.
- Tak jest
– powiedzieli chórem i zasalutowali, a ja zachichotałam.
- Dobra,
zasady są takie: teren gry obejmuje całą polanę i dwadzieścia kroków w głąb
lasu w każdą stronę, wy zostajecie tutaj, a ja biegnę się ukryć. Zaczynacie,
kiedy skończycie liczyć do trzydziestu, jasne? – wytłumaczyłam im, a oni
pokiwali twierdząco głowami.
Wbiegłam
między drzewa i wspięłam się na jedno z nich, na tyle wysoko, żeby mieć dobry
widok na polanę, gdzie chłopaki odliczali. Kiedy skończyli nie powiedzieli nic, tylko kiwnęli głowami i każdy rozbiegł
się w inną stronę. „Ale będzie zabawa” – powiedział głos w mojej głowie. „Lun,
jak ci powiem, to pojaw się w postaci kota” – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Zeskoczyłam bezszelestnie na ziemię i zaczęłam „łowy”.
Skierowałam
się w prawą stronę i tak szłam i badałam okolicę. W jednej chwili uchyliłam się
przed kulką z pistoletu Mike’a. Zrobiłam obrót i pobiegłam w jego stronę
skrzętnie unikając strzałów, aż będąc tuż przed nim wyminęłam go i pacnęłam
ręką w głowę. Zachichotałam i pobiegłam przed siebie zostawiając za sobą
zdziwionego blondyna. Kiedy zniknęłam Mike’owi z oczu przeszłam do marszu. Wtem
zza drzewa poleciał w moją stronę sztylet, który zręcznie złapałam i odrzuciłam
w stronę Jeremy’ go. Został przygwożdżony do drzewa, które miał za sobą.
Podbiegłam do niego jego również lekko uderzyłam w głowę.
Wbiegłam na
polanę i zaczęłam taniec między strzałami z łuku Filona. Podchodziłam coraz
bliżej mężczyzny, aż w końcu i jemu przyłożyłam ręką. Ponownie wbiegłam na
łąkę, gdzie czekał już na mnie Mike, który nie czekając na zaproszenie zaczął
mnie atakować. Robiłam zręczne uniki, co jakiś czas atakując lekko. Wtedy nie
wiadomo skąd, za moimi plecami pojawił się Jeremy, który również zaczął ze mną
walczyć.
- Stop! –
krzyknęłam i wszyscy zatrzymaliśmy się w jednej chwili. „Teraz Lun i stań za
Filonem” – poleciłam głosowi. Okazało się, że miałam przyłożony pistolet do głowy
oraz sztylet w miejscu serca i celował we mnie z łuku Hunde.
-
Wygraliśmy! – powiedział uradowany Mike, a ja zaśmiałam się. – Co jest?
- To jest
mój drogi, że w tej chwili oboje jesteście martwi – powiedziałam i wskazałam
swoje dłonie. – Oboje już nie macie serc.
- Ale i tak
wygraliśmy, bo ja celuję w ciebie strzałą – stwierdził Filon ze zdziwieniem.
- I tu was
mam – zaczęłam z półuśmieszkiem – Żadna istota nadnaturalna nie działa sama…
Lun!
Kiedy tylko
zawołałam jego imię, wyskoczył na plecy łucznikowi i pacnął go łapą w głowę. W
tym czasie, wyswobodziłam się zaskoczonym mężczyzną i zaczęłam się śmiać z ich
min.
- Dobra,
starczy tego kocie – powiedziałam, a Lun wyskoczył mi na ręce.
- Skąd, do
cholery, wziął się tu kot? – zaczął się głowić Filon.
- A to
zostanie moją tajemnicą – rzuciłam z chytrym uśmieszkiem. – A teraz wracamy do
bazy, na dzisiaj koniec, a jutro spotykamy się trochę później niż zwykle.
- Tak jest,
pani trener – powiedzieli chórem i skierowaliśmy się z powrotem do samochodu.
Kiedy odwiozłam
chłopaków z powrotem, pojechałam do domu, żeby zacząć przygotowywać się na
wieczorne wyjście. Wkroczyłam do domu i pierwsze co zrobiłam, to zjadłam jakąś
kanapkę, bo trening nie mniej mnie zmęczył. Zaparzyłam jeszcze jakąś herbatę i
poszłam z jedzeniem przed telewizor. Włączyłam pierwszy lepszy kanał i
rozsiadłam się na kanapie. Po chwili obok mnie pojawił się Lun w postaci kota i
oparł swój łebek na moim udzie. Dłonią zaczęłam lekko go głaskać po główce, a
on zaczął przyjemnie mruczeć. Siedziałabym tak jeszcze gdyby nie przeszkodziło
mi pukanie do drzwi.
Niechętnie
wstałam ze swojego miejsca i spojrzałam w wizjer. Nie było nikogo, ale i tak
otworzyłam je, żeby się upewnić. Rozejrzałam się, a kiedy upewniłam się i
chciałam zamknąć drzwi z belki, która była zaraz pod dachem tarasu zwisał głową
do dołu… Alex?! Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Co ty tu
robisz?! – zapytałam chłopaka, a on podszedł po mnie.
- No, robię
za niańkę, bo ktoś tutaj nie dzwoni do rodzinki – powiedział jak do małego
dziecka i położył ręce na biodrach, jakby chciał mnie skarcić. Zachichotałam i wpuściłam
go do domu.
- Czyli mam
rozumieć, że przysłała cię Clary? – zapytałam i zaprowadziłam go do salonu.
- Można tak
powiedzieć – odpowiedział i usiadł na kanapie, a po chwili na jego kolana
wyskoczył Lunlican.
- Fajnego
masz kota – powiedział, a ja się zaśmiałam. – Tylko dlaczego akurat czarny, nie
mieli innych kolorów?
- A ty też
możesz zmienić kolor na zielony, blondasku?! – zapytał urażony kot, a ja powstrzymywałam
śmiech, kiedy zobaczyłam zaskoczoną minę Alex’ a.
- Ty
gadasz?! – zadał pytanie zdziwiony.
- Nie, masz
tylko halucynacje po dobrym narkotyku – syknął Lun, a ja już nie mogłam się powstrzymać
i buchnęłam śmiechem.
- On gada? –
zapytał niepewnie chłopak i popatrzył na mnie.
- Tak, tak –
powiedziałam między falami śmiechu, a kot zeskoczył z jego nóg i zniknął w
kłębie zielonego dymu.
- No i
patrzy, obraził się – rzuciłam i starałam się uspokoić. – Chcesz coś do picia?
- Kawę,
jeśli można – odpowiedział, a ja zaparzyłam dla nas oboje. Kiedy wróciłam do
salonu, podałam mu kubek i usiadłam obok niego.
- Na ile
przyjechałeś? – zapytałam po chwili ciszy.
- Teraz
jest ta przerwa na studiach, więc mogę trochę tutaj posiedzieć – odparł z
uśmiechem. – Wynająłem pokój w hotelu niedaleko stąd.
- Mam dla
ciebie propozycję życia – powiedziała i wytworzyłam małą tarczę, żeby nikt nas
nie podsłuchiwał.
- Jaką?
- Należę do
Łowców i zostałam poproszona o rozwiązanie sprawy kilkudziesięciu morderstw –
zaczęłam. – Muszę zorganizować sobie własną grupę i pytanie, chciałbyś mi
pomóc?
- Pewnie, a
kto w niej jeszcze będzie?
-
Przyjeżdża mój kuzyn Thomas i pomoże mi moja przyjaciółka Candy –
odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – A swoją
drogą, wybieram się z dziewczynami o klubu na drinka, idziesz z nami?
-
Oczywiście – odparł uradowany chłopak. – W jakim klubie?
- Na
obrzeżach jest jeden, więc tam pojedziemy – wytłumaczyłam mu.
- Dobrze,
to spotkamy się na miejscu – rzucił. Siedzieliśmy tak jeszcze z jakiś czas, ale
w końcu mieliśmy się przygotować do wyjścia.
Siedziałam
w samochodzie i jechałam po dziewczyny. Ubrana byłam w przylegającą czarną
sukienkę do połowy ud i czarne szpilki. Jako pierwsze zatrzymałam się przed
domem Meredith. Poczekałam chwile, a z mieszkania wyszła blondynka z mocno
ciemnoróżowej sukience lekko rozkloszowanej od pasa. Na nogach miała białe nuty
na wysokim obcasie.
- Cześć –
powiedziała, wsiadając i zapinając pasy.
- Hej –
odparłam. – Jedziemy po jeszcze jedną dziewczynę.
Zaparkowałam
pod domem Candy i czekałyśmy. W końcu dziewczyna wyszła ubrana w… spadnie?!
- Widzisz
to co ja? – zapytałam blondynki, a ona pokiwała głową na potwierdzenie. –
Musimy coś z tym zrobić!
Wysiadłam z
samochodu i Meredith zrobiła to samo. Candy zatrzymała się, gdy tylko ją zobaczyła.
- Patricia,
co ona tu robi? – zapytała fioletowowłosa wskazała na nią ręką.
- Jedzie z
nami na drinka, a co? – zapytałam i udałam niewiedzę.
- Czy ty
się dobrze czujesz? Ona niszczyła ci życie! – powiedziała głośno dziewczyna, a
ja westchnęłam.
- Tak,
pamiętam, ale przeprosiła mnie ostatnio, dlatego teraz nie trzymam do niej
urazy – wytłumaczyłam jej.
- Ty nie,
ale ja tak – warknęła, a ja przywołałam gestem dłoni blondynkę.
- Candy, ja…
przepraszam, za to, że tak nabijałam się z ciebie i twojego przyjaciela –
zaczęła, a dziewczyna zrobiła zaskoczoną minę. – Nie powinnam była tak robić,
ale wtedy byłam zadufaną w sobie gówniarą, która nie wiedziała, co to są
uczucia… Przepraszam.
- Ty… To
znaczy, nie ma problemu, ja też przepraszam, za swoje zachowanie – wymamrotała speszona
dziewczyna.
- Dobra,
skoro wszystko mamy załatwione, musimy się zająć tobą – zwróciłam się do Candy.
- Mną? Ale
po co? – zapytała niepewnie dziewczyna.
- Bo na
pewno nie pozwolimy ci pójść w spodniach – powiedziała Meredith i popatrzyłyśmy
na siebie z chytrymi uśmieszkami.
- Co wy… -
zaczęła, ale nie pozwoliłyśmy jej skończyć, tylko zaprowadziłyśmy ją do
samochodu i wepchnęłyśmy na tylne siedzenia. Szybko wsiadłyśmy i zaczęłyśmy
jechać.
- U ciebie,
czy u mnie? – zapytałam szybko Meredith.
- U mnie –
odparła, a w lusterku widziałam pobladłą Candy, która nie wiedziała co ma zrobić.
Zatrzymałyśmy
pod mieszkaniem blondynki. Wyjechałyśmy windą i zabrałyśmy się za zmianę fioletowogłowej.
Kiedy skończyłyśmy, wyglądała jak księżniczka. Miała na sobie tiulową spódnicę
w kolorze niebieskim, do tego czarną koszulkę na ramiączkach, a na nogach
czarne buty na koturnie. Meredith zrobiła jej lekki makijaż, a ja zajęłam się
jej włosami, które lekko pofalowałam.
- I jak? –
zapytałyśmy Candy chórem. Nastała chwila ciszy, a potem dziewczyna
odpowiedziała:
- Nie jest
źle.
- Dobra, to
teraz kierunek klub – powiedziałam i po chwili już jechałyśmy w stronę miejsca
naszego dzisiejszego wypadu.
Cześć!
To ja, jeśli ktoś tu jeszcze został xD Przychodzę z nowym rozdziałem, po dość długiej przerwie, ponieważ jak wiecie, miałam egzaminy, a potem dopadła mnie blokada, a nie chciałam pisać na siłę...
Zachęcam do komentowania :)
Pozdrawiam, Patrycja