Z
westchnieniem wstałam z sofy i skierowałam się do drzwi. Nie miałam nawet siły
zobaczyć w wizjer, tylko od razu otworzyłam. Nawet nie zauważyłam kiedy
zostałam przyciśnięta do ściany ze sztyletem przy szyi. Popatrzyłam w
piekielnie śliczne oczy jakiegoś wampira. W końcu minął pierwszy szok chciałam
w jakiś sposób się wyswobodzić z uścisku, ale mężczyzna był naprawdę silny.
Dopiero teraz przypomniałam sobie o sztylecie przy mojej skórze i byłam
totalnie zaskoczona. Pierwszy raz w życiu, i pewnie ostatni, mam okazję
zobaczyć wampira, który nie polega tylko na swoich mocach! Popatrzyłam znowu w
jego oczy, w których widziałam czystą bezwzględność i brak jakichkolwiek
emocji. Ostrożnie przełknęłam ślinę, tak by nie dotknąć ostrza.
- Czego
chcesz? – wyszeptałam ostrożnie. Milczał, a ja czułam się mało komfortowo. –
Możesz mnie w końc…
- Ciiii –
uciszył mnie i zaczął nasłuchiwać. Odetchnęłam i zrobiłam to samo, co on.
Usłyszałam przyciszoną rozmowę, która dobiegała z okolic ogrodu, a wraz ze
zbliżaniem się rozmówców do domu dało się usłyszeć pojedyncze zdania…
- … i mamy
ją tylko porwać? – zapytał jakiś mężczyzna.
- Takie są
wytyczne od szefa – skwitował drugi znudzonym głosem.
- Powinno
pójść gładko, tak? – zapytał pierwszy. „Chyba cię biedak nie zna” – stwierdził
z politowaniem mój głos. „Tak wiem, ale czy byłbyś łaskaw jakoś mi pomóc?” –
zapytałam przesłodzonym głosikiem. „Dobra, zrozumiałem, w prawej kieszeni ma
mały sztylet” – rzucił z westchnieniem. „Dziękuję”.
Kiedy
mężczyźni weszli już do mojego domu, poczułam małe kłucia na karku… Wilkołaki…
Nie mogłam już dłużej czekać, więc szybko wyjęłam, wspomniany przez głos,
sztylet i popatrzyłam na niego dziwnie.
- Świetnie
– mruknęłam, kiedy okazało się, że sztylet był wielkości mojego środkowego
palca. – Poczekaj Głosie, jak się ich pozbędę to sobie porozmawiamy.
W tle
słyszałam cichy chichot, ale nie skupiłam się na nim. Szybko odepchnęłam od
siebie wampira i wyskoczyłam przed idące wilkołaki. Popatrzyli na mnie najpierw
zaskoczeni, a potem rzucili się w moją stronę. Zrobiłam zręczny unik i przy
pomocy sztyleciku cięłam jednego z nich w policzek. Wiedziałam, że się wściekł,
więc musiałam wynieść się z domu. Nie miałam ochoty znowu remontować domu,
tylko dlatego, że jakiś wilkołak postanowił się zmienić. Wybiegłam szybko do
ogrodu i tam czekałam na swoich przeciwników. Z domu wyskoczyły dwa pokaźnych
rozmiarów wilki z brązową sierścią.
Nie
czekając na moją zachętę, bestie rzuciły się w moim kierunku. Wykonałam zgrabny
unik i próbowałam skaleczyć jedną z bestii. Niestety nie udało mi się, dlatego
musiałam znaleźć inny sposób na pozbycie się intruzów. Jeden z nich, w jednej
chwili, skoczył na mnie z zamiarem rozerwania gardła. Ja w tym momencie
ułożyłam odpowiednio sztylet, który wbił się w szyję lecącego wilka. Zostałam
obryzgana krwią, a wilkołak padł obok mnie, jak długi. Kiedy jego kolega to
zobaczył, szybko uciekł.
Dyszałam
ciężko i cieszyłam się, że blisko ogrodzenia mamy gęsty i wysoki żywopłot. Przy
pomocy magii wykopałam głęboki dół, w który wrzuciłam cielsko intruza i
dokładnie zakopałam. Czułam niemałe obrzydzenie, na myśl, że w moim ogrodzie
pochowane są zwłoki jakiegoś faceta.
Wytarłam z
twarzy kilka kropel krwi, ale i tak musiałam umyć się z tej cieczy. Skierowałam
się w stronę domu i kiedy przechodziłam przez drzwi zostałam podniesiona za
gardło do góry. Popatrzyłam w te niebieskie oczy i zamarłam. Nie zabiły mnie
wilkołaki, to zabije mnie jakiś wampir-zabójca!
- D-długo
będziesz to przeciągać? – wychrypiałam, na tyle ile pozwalała mi dłoń zaciśnięta na mojej szyi.
- Co
przeciągać? – zapytał od niechcenia, przeszywając mnie bezlitosnym spojrzeniem.
- N-no moją
ś-śmierć – wyszeptałam, a w moim polu widzenia zaczęły pojawiać się czarne
plamy. Przybliżył się do mojego ucha.
- Jeszcze
nie dzisiaj – wyszeptał i zniknął, tak szybko, jak się pojawił. Upadłam na
ziemię i zaczęłam łapczywie nabierać powietrza. Oparłam się plecami o ścianę i
odchyliłam głowę do tyłu. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek jeszcze zaznam
spokoju. Westchnęłam i chwiejnie skierowałam się w stronę łazienki. Potrzebna
mi była długa i relaksująca kąpiel. Zanurzyłam się po szyję w kojąco ciepłej
wodzie i odetchnęłam głęboko. Nie chciałam zaprzątać sobie głowy wydarzeniami z
dzisiejszego dnia, dlatego postanowiłam porozmawiać z moim głosem. „Głosie, a
tak w ogóle, jak ty masz na imię?” – zapytałam ciekawa. „Mówią na mnie
Lunlican, ale ty możesz mnie nazywać Lun” – odpowiedział, a ja zadałam następne
pytanie: „A jak ty wyglądasz?”. „Mogę być czymkolwiek chcę, ptakiem, psem, a
nawet kaktusem!” – rzucił, a ja zaśmiałam się cicho. „Zamknij na chwilę oczy” –
polecił mi po chwili Lun, a ja przymknęłam powieki. Leżałam tak jakąś chwilę,
aż w końcu powiedział, abym otworzyła oczy.
Na
obramowaniu wanny siedział czarny kot z nienaturalnie zielonymi oczami.
Patrzyłam zszokowana na zwierzę, które pojawiło się znikąd.
- Lunlican?
– zapytałam niepewnie na głos.
- We
własnej osobie – powiedział kot… To było bardziej niż dziwne. – Widzę po twojej
minie, że jesteś niemniej zaskoczona takim widokiem.
- Nie
codziennie ma się okazje pogadać z kotem – rzuciłam, kiedy otrząsnęłam się z
szoku. – Mógłbyś wyjść, bo chciałabym wytrzeć się i ubrać.
- Dobra –
rzucił i zniknął w kłębie zielonej mgły. Patrzyłam jeszcze chwilę w miejsce,
gdzie jeszcze chwilę temu siedział kocur. Odrzuciłam rozmyślania na później i
tak jak zapowiedziałam wcześniej, doprowadziłam się do porządku. Ubrałam szare
dresy, biały podkoszulek i poszłam w stronę mojego pokoju. Rzuciłam się na
łóżko, a chwilę potem obok mnie pojawił się Lun. Zaczęłam głaskać go po głowie,
a on cicho pomrukiwał z zadowolenia.
- Dlaczego akurat
czarny kot? – zapytałam zwierzaka.
- Bo to nie
doceniane zwierzę! Śmiertelnicy uważają, że przynosi pecha, a tak naprawdę jest
symbolem tajemnicy i wewnętrznego spokoju – odpowiedział poważnym tonem, a ja
potaknęłam zmęczona. Ziewnęłam i powoli odpływałam w błogi i potrzebny mi teraz
sen.
Kiedy
obudziłam się stwierdziłam, że potrzebuję odreagować. Wskoczyłam w dresy, i
zabrawszy torbę z rzeczami, pojechałam do Clarka. Było dość wcześnie, dlatego w
siłowni byli tylko nieliczni. Weszłam do szatni i zawinęłam sobie dłonie bandażami,
żeby je usztywnić.
Podeszłam
do najdalej oddalonego worka treningowego i
zaczęłam się wyżywać. Zaczęłam od kilku słabych ciosów, ale potem
wyobraziłam sobie, że biję mojego ojca, przez którego moje życie wygląda tak, a
nie inaczej. W tym momencie moje uderzenia przybrały podwójnie na sile. Biłam,
aż worek nie zaczął uderzać o ścianę. Wtedy w mojej głowie pokazał się obraz
tych prześlicznych niebieskich oczu… „Patricia o czym ty myślisz?!” – skarciłam
się w duchu. On przyjdzie mnie zabić, a ja rozmyślam nad jego spojrzeniem!
Powoli opadałam z sił, przez co uderzałam coraz słabiej, aż w końcu oparłam
głowę o worek z ciężkim oddechem.
Poczułam
zimny powiew powietrza na plecach. Odwróciłam się i zaczęłam szukać źródła
wiatru. Wszystkie okna były pozamykane, a na całej hali panował przyjemny
chłód.
- Zaczynam
wariować – mruknęłam do siebie i chciałam wrócić do ćwiczeń, ale poczułam zimny
kawałek stali przyłożony do mojej szyi. – Jednak nie zwariowałam.
- Pora
umierać – wyszeptał wampir lodowatym głosem.
- O nie!
Tutaj nie zginę – warknęłam na tyle, na ile pozwalał mi sztylet.
- A to niby
dlaczego? – odwarknął zirytowany mężczyzna.
- Bo to
jest siłownia, miejsce publiczne – odpowiedziałam wściekła. Postanowiłam
zaryzykować. W szybkim tempie wywinęłam się sztyletowi, który i tak zranił mnie
w szyję. Czułam, że rana zaczyna się goić, ale i tak na mojej koszulce zostały
ślady krwi. Popatrzyłam na wampira wściekła. Jego niebieskie oczy również wyrażały
gniew, ale czaiła się w nich iskierka rozbawienia. Wiedziałam, że nie dam sobie
odebrać życia, bez walki, która i tak była nierówna. On miał sztylety, a ja
jedynie zabandażowane ręce. Stanęłam w odpowiedniej pozycji i dałam mu sygnał,
żeby zaczynał. W jednej sekundzie doskoczył do mnie, a ja zrobiłam zręczny
unik, a potem kolejny, i kolejny. Nie miałam jak zaatakować! Jego ruchy były
płynne, niczym doskonalone przez dekady. Jakimś cudem, kopnięciem z półobrotu
wybiłam mu sztylet z ręki. Walka powoli zaczęła się robić wyrównana. Popatrzył
na mnie wzrokiem, który mógłby zabić. Przełknęłam ślinę i zaczęłam się bronić,
ale on był szybszy. W jednej chwili poczułam ból w okolicach brzucha. Chwyciłam
się za niego i to był błąd. Dostałam w twarz z kolana i z nosa pociekła mi
krew. Oparłam się o ścianę i posłałam nienawistne spojrzenie mężczyźnie. Z
trudem wyprostowałam się i dumnie uniosłam podbródek. Wampir popatrzył na mnie
z lekko uniesioną jedną brwią i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Zaczął
klaskać i lekko się uśmiechać… Ale to był sztuczny uśmiech, bo jego wzrok nadal
pozostawał bezwzględny i zimny. Popatrzyłam na niego pytająco.
- Nie
jesteś taka słaba, jak myślałam na początku – powiedział obojętnym głosem. – Nie
zabiję cię…
- O
dziękuję, zbawco – warknęłam sarkastycznie, a on spiorunował mnie wzrokiem.
- …ale nie
zostawię cię w spokoju – dokończył, to co ja perfidnie mu przerwałam.
- Spadaj –
powiedziałam i chciałam zrobić krok, ale poczułam taki ból w brzuchu, że
upadłabym, gdyby nie złapały mnie silne ręce wampira. Chciałam go odepchnąć,
ale nawet nie drgnął. – Puszczaj, poradzę sobie.
W końcu
wyrwałam się i zaczęłam iść, albo raczej przesuwać się w stronę szatni, ale
przy każdym ruchu, ból się nasilał. Zrobiłam zaledwie kilka kroków i musiałam
podeprzeć się ściany. Ostatnimi resztkami sił zrobiłam krok i zjechałam na
ziemię. W moim polu widzenia pojawiły się czarne plamki. Chciałam się podnieść,
ale nie dałam rady. Brzuch bolał niemiłosiernie i nie przestawał. Przymknęłam
na chwilę oczy, a po chwili poczułam, że ktoś mnie niesie. Ściskałam bolące
miejsce, nawet na chwilę nie otwierając oczu. W którymś momencie straciłam
przytomność ze zmęczenia i bólu…
Cześć! To ja! Chyba udało mi się na jakiś czas pokonać brak weny! Chciałabym Was przeprosić, że od ponad miesiąca nie dawałam znaków życia ;(
Co sądzicie o nowej postaci? Czekam na Wasze komentarze, jeżeli jeszcze tutaj jesteście!
Pozdrawiam, Patrycja :)