Strony

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział XXII



Pojechałam prosto do domu wilkołaka. Nie wiedziałam jak mam mu powiedzieć o Gabe’ ie. Stałam przed jego drzwiami. Wiedziałam, że jest w środku, ale bałam się zapukać. W końcu wzięłam głęboki oddech i zastukałam w drzwi. W jednej chwili w drzwiach stanął Danny ubrany w zieloną koszulę w kratę i jeansy. Był lekko zaskoczony moim widokiem.
- Cześć Patricia, stęskniłaś się? – zapytał z uśmiechem przepuszczając mnie do środka. Już w holu poczułam zapach szarlotki.
- Hej, załapię się na kawałek jabłecznika? – zapytałam, gdy weszliśmy do salonu.
- Dla ciebie – zamyślił się, ale potem odparł z uśmiechem. – Zawsze.
Po tych słowach zniknął, z tego co wywnioskowałam, w kuchni. Zaczęłam oglądać salon chłopaka. Dominował kolor zielony oraz ciemne drewno. Całość wydawała się dość przytulna. Na kominku stały zdjęcia, a ja z natury ciekawska, podeszłam i zaczęłam je oglądać. Na jednym z nich był Danny z jakąś kobietą, która była mniej więcej w jego wieku oraz z roześmianą dziewczynką z oczami takimi samymi jak chłopaka.
W tym momencie z kuchni wrócił wilkołak z dwoma talerzykami szarlotki i lodami waniliowymi. Zdążył zauważyć, że przyglądałam się zdjęciom. Westchnął i podał mi talerzyk. Przyjęłam go z uśmiechem i usiadłam na sofie. Siedzieliśmy i zajadaliśmy w milczeniu.
- Zapewne ciekawi cię, kto jest na tamtym zdjęciu – stwierdził wreszcie Danny wskazując głową w stronę kominka.
- Tak… ale jak nie chcesz, to nie mów – potwierdziłam z lekkim uśmiechem.
- Na tym zdjęciu jest moja narzeczona Finally oraz nasza córka Juliett – zaczął opowiadać, a jego wzrok stał się nieobecny. – Mieszkaliśmy tutaj, ja pracuję dalej w warsztacie samochodowym, a moja żona pracowała jako fryzjerka. Żyliśmy skromnie, ale bardzo się kochaliśmy. Trzy lata po urodzinach Juliett, gdy byłem w pracy moja rodzina została porwana przez przywódcę klanu, do którego należałem, a mianowicie przez Werda – przerwał na  chwilę, przypominając sobie tamten czas. – Zostawił mi list, że jeżeli chcę jeszcze zobaczyć rodzinę muszę wykonać dla niego kilka zadań. Jednym z nich byłaś ty – dodał z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, gdzie one są? – zapytałam, bo już wiedziałam, że spróbuję uratować Finally i Juliett.
- Z tego co wiem od znajomego, są przetrzymywane w domu Werda, na obrzeżach miasta – odpowiedział i podniósł na mnie swój wzrok. – Patricia, co ty kombinujesz?
- Jeszcze nic – odparłam z tajemniczym półuśmieszkiem. Niestety szybko zniknął, gdy przypomniałam sobie, po co dokładnie przyszłam do Danny’ ego. Przełknęłam ślinę. – Danny, jest coś o czym muszę ci powiedzieć.
- Co takiego? – zapytał chłopak zaciekawiony. Odłożyłam talerzyk na stolik i złożyłam ręce na kolanach.
- Wiem, że Gabe był twoim przyjacielem – zaczęłam. – Dzisiaj spotkałam się z nim i… - głos mi się złamał. – Z-zabił go jeden z w-wilkołaków ode mnie ze szkoły.
Do moich oczu znowu napłynęły łzy, więc spuściłam głowę. Nastała cisza.
- Jak to się stało? – zapytał zimnym głosem Danny.
- Wychodziłam z kozy, gdy  zadzwonił Gabe mówiąc, że musi mi o czymś powiedzieć. Pojechałam na umówione miejsce. Nie zdążył mi powiedzieć od razu o co chodzi, bo… został dźgnięty srebrnym sztyletem w serce. Wściekałam się i z-zabiłam Jeffa… - skończyłam opowiadać i znowu nastało milczenie. Słyszałam oddech wilkołaka.
- Hmm… Zła i dobra wiadomość – stwierdził w końcu Danny. – Co się stało z ciałem?
- Pozbierałam je i zaniosłam do mojego ojczyma, a jego stwórcy – powiedziałam.
Dojadłam szarlotkę i wstałam z sofy. Chłopak zrobił to samo.
- Dzięki za ciasto – powiedziałam z lekkim uśmiechem i skierowałam się w stronę drzwi.
- Nie ma za co – zbył to machnięciem ręki. – Dziękuję, że mi powiedziałaś o Gabe’ ie.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z jego domu. Wsiadłam na Kawasaki i pojechałam do siebie.

Weszłam do domu i od razu pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i włączyłam laptopa. Wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko Werd i wyskoczyło mi multum stron o nim. Otworzyłam pierwszą lepszą i dowiedziałam się, że to jest znany przedsiębiorca oraz biznesmen. Znalazłam, nawet jego adres i zdjęcie.
Postanowiłam wziąć się do działania już w weekend. Byłam bardzo zdeterminowana i pełna nadziei, że uratuję te dziewczyny.
Było już dość późno, więc zeszłam do kuchni, by coś zjeść. Przypomniałam sobie, jak Gabe zostawiał mi na blacie karteczki z informacjami, dopóki nie miał mojego numeru. Uśmiechnęłam się na wspomnienie kawału jaki zrobiłam wampirowi.
W jednej chwili naszła mnie dzika myśl. Wzięłam kluczyki oraz dokumenty i pojechałam do najlepszej lodziarni w mieście. Zaparkowałam i weszłam do budynku.
Całe wnętrze było pomalowane na pastelowe kolory. Meble były śnieżno białe, a na stołach stały wazoniki z świeżymi kwiatami. Pachniało lodami w każdym możliwym smaku. O tej porze był mały ruch, więc nie musiałam  długo czekać na swoją kolej.
- Co dla ciebie? – zapytała niska blondynka z miłym uśmiechem.
- Duże lody o smaku truskawki, maliny, mango i cytryny – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Topimy smutki w lodach? – zapytała i zabrała się do nakładania.
- Można tak powiedzieć – odparłam ze smutnym uśmiechem.
- Chłopak? – powiedziała z pytającym spojrzeniem.
- Dowiedziałam się, że mój przyjaciel nie żyje i… - głos mi zadrżał. – Ile płacę?
Zapytałam, by zmienić temat, bo nie miałam ochoty nikomu opowiadać o swoim życiu.
- Będzie to dziewięć dolarów – odpowiedziała dziewczyna i podała mi pokaźnych rozmiarów kubełek pełny moich ulubionych lodów. Podałam jej pieniądze. – Smacznego.
- Dzięki – rzuciłam i usiadłam w koncie sali. Wzięłam pierwszą łyżeczkę i poczułam „niebo w gębie”, jak to mówią. Teraz mogłam dokonać rachunku, kto nie żyje, a kto jeszcze tak. W przeciągu roku straciłam dziadków, ciocię i Gabe’ a. Zostali mi tylko: mama, Clary, Lucas, Rasto i John oraz Danny. W tym momencie postanowiłam, że nie stracę już nikogo więcej.
Zaczęłam zastanawiać się co takiego Gabe miał namyśli mówiąc, że jestem hybrydą. Sama wiedziałam, co oznacza samo słowo hybryda, ale jak to się miało do mnie. Olśniło mnie, gdy przypomniałam sobie, kim jestem. Byłam pół wampirem i pół jakąś istotą, o której nic nie wiedziałam.
Dojadłam lody do końca i wróciłam do domu. Pod koniec drogi doszłam do wniosku, że jestem… morderczynią. Zabiłam z trzy wampiry i Jeffa, ale po nikim z nich nie miałam nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Wzdrygnęłam się.
Weszłam do domu i pobiegłam prosto do swojego pokoju. Wyjęłam z pod łóżka stary manuskrypt i zaczęłam szukać czegoś o hybrydach, ale niestety nic nie mogłam znaleźć. Zrezygnowana miałam właśnie schować księgę, gdy w oczy rzuciło mi się jedno zdanie:

„Spotkałem się z jednym przypadkiem, gdy jeden człowiek posiadałby z sobie geny obojga nadprzyrodzonych rodziców.”

Czytając ciąg dalszy dowiedziałam się, ze tą wzmiankę wpisał w 1634 roku mój przodek, gdy został zaatakowany przez „czarodzieja wilkołaka”. Opisywał, że nie mógł porozmawiać z tym osobnikiem, ponieważ stracił już do końca człowieczeństwo. Nie miał wyjścia i musiał go uśmiercić. Załączył odręczny rysunek kreatury, bo tak można było go nazwać.
Uszy wystające z czubka głowy, pysk oraz ludzka twarz. Szpony zamiast paznokci, ciało pokryte gdzie nie gdzie futrem, ale jego oczy były okropne. Pełne szaleństwa i wrogości.
Doszłam do wniosku, że moja rodzina od pokoleń posiadała zdolności malarskie, jakie ja teraz też posiadam. Przepatrzyłam dokładniej dalszą część księgi, ale nie znalazłam już nic więcej o hybrydach.
Postanowiłam dać sobie na dzisiaj spokój i poszłam wziąć prysznic. Wgramoliłam się na łóżko i w jednej chwili dopadło mnie zmęczenie.

W tym samym czasie…

Siedziałem na tym nudnym zebraniu pogrążony w swoich myślach i żalu, po stracie można powiedzieć, przyjaciela. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ransoma.
- Musimy coś zrobić z tą dziewuchą – powiedział wampir i opadł z westchnieniem na swoje krzesło.
- Wiem, przyjacielu, ale zarazie wyczerpałem swoje pomysły – powiedział Tunan.
- Ja mam pewien pomysł – powiedziała Mistrzyni Serila.
- Podzielisz się tym z nami? – zapytał jeden z mistrzów.
- Dowiecie się w swoim czasie – rzuciła tajemniczo.
- A przypomnijcie mi łaskawie, dlaczego chcemy ją zabić? – zapytał jeden z dość starych wampirów.
- Ponieważ jest wybrykiem natury i nie stosuje się do zasad tutaj panujących – odpowiedział staruszkowi Ransom. Wzdrygnąłem się słysząc jad w jego głosie. Nie słuchałem już dalszej części tej rozmowy, bo moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl. „Chronić Patricie”…

Witajcie!
Jak wam się podoba ten rozdział? Liczę na
komentarze ;) Zapowiadam Wam, że do końca pierwszej części został mniej więcej trzy rozdziały!
Mam cichą nadzieję, zostaniecie ze mną w drugiej części "Hybrydy" ;)
 

2 komentarze:

  1. Super :) W końcu ujawnił się tytuł (w sumie to już w poprzednim rozdziale, ale tutaj jest wyjaśniony).
    Kurcze, zaczynam mieć stracha o Patricie! Weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo mi się podobał :)
    Napewno zostaniemy z tobą do 2 części;)
    Co te wampiry się tak na nią uwzięły?Nie mogłyby dać jej trochę spokoju?I Gabe...smutam:(
    Weny!

    OdpowiedzUsuń