Strony

środa, 14 września 2016

Rozdział XV



Znowu zadzwoniło to cholerstwo zwane budzikiem! Zapomniałam go wyłączyć ostatnim razem, więc obudził mnie dość wcześnie. Powiedziałam sobie, że nie popełnię tego błędu trzeci raz i od razu wyłączyłam alarm. Ubrałam leginsy i długą bluzę, rozczesałam włosy oraz zrobiłam lekki makijaż. W kuchni zrobiłam sobie kawę i jakąś kanapkę. Zjadłszy, wsiadłam w samochód i pojechałam prosto do Łowców.
Kiedy szłam korytarzem do gabinetu Quinna, usłyszałam głośną wymianę zdań Candy z Derekiem. Zatrzymałam się i zaczęłam perfidnie odsłuchiwać. „Ej, tak nie można!” – bulwersował się mój głos. „Oj, tylko na chwilkę” – rzuciłam i skupiłam się na głosach.
- Czy ty nie rozumiesz, że ja jeszcze coś do ciebie czuję?! – powiedziała Candy, a w jej głosie można było wyczuć zdławiony szloch.
- Dziewczynko nie wiedziałaś, że byłaś tylko przelotnym romansem? – zapytał z drwiną w głosie Derek. – Nigdy nic do ciebie nie czułem!
- M-myślałam, że… - wyjąkała zaskoczona dziewczyna.
- Co, że będziemy razem żyli długo i szczęśliwie? Takie rzeczy tylko w bajkach, a życie nią nie jest! – powiedział bezwzględnym głosem. – A swoją drogą, są ładniejsze dziewczyny od ciebie!
- Ja… cię kochałam – wyszeptała Candy. – Jesteś dupkiem!
W ostatniej chwili udało mi się odsunąć i narzucić barierę niewidzialności. Fioletowogłowa wypadła z pomieszczenia, jak z procy. Zdążyłam zauważyć, że po jej policzkach płyną łzy. Derek wyszedł z pokoju zadowolony z siebie i z lekkim uśmieszkiem. Miałam wielką ochotę zedrzeć mu go z twarzy, ale musiałam ukryć moją moc. Weszłam do jakiegoś innego pustego pomieszczenia i zdjęłam ochronę. Wiedziałam, że kiedy wrócę z kostnicy, muszę spotkać się z Candy.
W końcu dotarłam do gabinetu Cleina. Zapukałam, a kiedy usłyszałam „proszę” weszłam do środka. Widziałam, że mężczyzna był zmęczony, a podkrążone oczy zdradzały, że nie spał zbyt dobrze.
- Dobry – powiedziałam na wejściu.
- Witaj Patricia – rzucił Quinn. – Niestety nie mogę jechać z tobą do kostnicy, sama rozumiesz, zbyt dużo pracy…
- Nic nie szkodzi – powiedziałam z wyrozumiałym uśmiechem. – To z kim pojadę?
- Jedyną wolną osobą jest Diana, która prawdopodobnie siedzi w salonie na górze – poinformował mnie mężczyzna.
- Dobrze – przytaknęłam i skierowałam się do wyjścia z gabinetu, ale w drzwiach odwróciłam się jeszcze do Cleina. – Quinn, zrób sobie przerwę.

W salonie siedziała i czytała książkę jasna brunetka, którą jak podejrzewałam, była Diana.
- Diana, tak? – zapytałam dla pewności.
- We własnej osobie – powiedziała kobieta i wstała z fotela. Była ode mnie wyższa i starsza. Na jej dłoni mignęła mi się jeszcze obrączka, ale nie chciałam pytać, bo wyszłabym na wścibską. – Ty zapewne jesteś Patricia?
- Tak, to ja – rzuciłam z lekkim uśmiechem. – Jedziemy?
- Tak, ale moim samochodem – powiedziała Diana z lekką wyższością w głosie.
- Dlaczego? – zapytałam lekko oburzona jej wypowiedzią.
- Bo twoje porsche trochę za bardzo rzuca się w oczy – odparła obojętnie. – A pierwsza zasada kodeksu brzmi „Łowca…
- „… zawsze ma słuchać przełożonych” – dokończyłam, ale czułam, że coś mi nie pasuje.
- Nie pierwsza, druga! – zrozumiała co powiedziała i zaczęła chichotać. – Ta, co mówi, że Łowca ma zostać niewidzialny.
- Diana, ale to jest zasada czwarta – powiedziałam po chwili i zaczęłam się śmiać, a kobieta razem ze mną.
- Nieważne, jedziemy – powiedziała w końcu i wyszłyśmy z domu. Skierowałyśmy się do zwykłego czarnego jeepa. „Oczywiście taki samochód nie będzie się rzucał w oczy, w mieście, nie!” – rzucił mój głos z sarkazmem. „Mogło być gorzej, pamiętaj!” – rzuciłam mu ze śmiechem.
Zajęłam miejsce pasażera, a Diana kierowcy i odpaliła samochód. Wyjechałyśmy na drogę i pognałyśmy do kostnicy.

Okazało się, że trzymają ciała w szpitalu, w którym pracowała moja mama. Podeszłyśmy do recepcji, a tam siedział pani Daniels. Odniosła na nas swoje oczy w dużych okularach. Momentalnie, kiedy mnie rozpoznała na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Patricia! Kochana, ależ ja cię długo nie widziałam! – powiedziała kobieta. – Co u mamy?
- Dzień dobry! Mama wyjechała do Iraku, by tam leczyć – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Młodzi wiele mogą, a mnie starej kobiecinie została praca w recepcji – powiedziała z żalem staruszka.
- Ale są przecież plusy… Wie pani więcej, niż nie jeden mieszkaniec Jackson – powiedziałam i znacząco poruszałam brwiami.
- Ciszej, bo jak się dowiedzą, to nie będą mówić! – poleciła mi stanowczo kobieta. – Jesteście tu w jakimś celu, mam rację?
- Musimy się dostać do kostnicy – powiedziała Diana spokojnie.
- Do kostnicy?! Po jakie licho? – zapytała zaciekawiona i lekko przestraszona pani Daniels.
- Muszę zobaczyć pewne ciało dla identyfikacji – skłamałam, ale czułam się źle, robiąc taką rzecz staruszce.
- Hasło znasz, jak mniemam – bardziej stwierdziła, niż zapytała kobieta, ale ja i tak przytaknęłam.
- Dziękuję i wpadnę do pani na herbatkę, żeby dowiedzieć się, co w mieście piszczy – rzuciłam z uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, skierowałam się do królestwa trupów.
Weszłyśmy do pomieszczenia i poczekałam, aż Diana otworzy odpowiednie drzwiczki. Zatrzymała się na środku i wysunęła ciało mężczyzny. Momentalnie w jej oczach pojawiły się łzy, które za wszelką cenę starała się powstrzymać.
- To twój mąż? – zapytałam cicho, a ona przytaknęła. – Poczekaj na mnie przed drzwiami.
- D-dobrze – wyszeptała i wyszła z kostnicy. Kiedy zobaczyłam pierwsze łzy na policzkach Diany przypomniały mi się chwilę po śmierci Rasto. Współczułam jej i to bardzo.
Musiałam się wziąć w garść, bo miałam zadanie do wykonania. Uspokoiłam się i zaczęłam używać swoich „darów”. Pierwszym co poczułam był…zapach psa?! Nachyliłam się nad ciałem i dopiero teraz zobaczyłam wielką ranę na piersi mężczyzny. Nie znałam się aż tak dobrze na medycynie, jak moja mama, ale nie chciałam jej w to mieszać. Znałam jeszcze jednego „prawie” lekarza… Wykręciłam numer i nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Halo? – zapytał Thomas.
- Cześć, masz chwilę? – zapytałam kuzyna.
- Dla ciebie zawsze – rzucił.
- Oj, jakiś ty uroczy – powiedziałam przesłodzonym głosem. – Ale do rzeczy, możesz mi pomóc zidentyfikować jedną ranę?
- Spoko, a możesz mi wysłać zdjęcie? – zapytał chłopak z powagą w głosie.
- Poczekaj, już ślę – rzuciłam i zrobiłam zdjęcie klatce piersiowej mężczyzny. Nastała chwila ciszy, po której usłyszałam od Toma:
- Cholera, mam nadzieję, że to nie twoja.
- Nie moja, trupa – powiedziałam spokojnie.
- Czekaj, co?! – zadał pytanie zaskoczony.
- Mogę ci to wyjaśnić, jak przyjedziesz? – zapytałam wymijająco.
- Gdzie przyjadę? – padło głupie pytanie z jego strony. Westchnęłam.
- No jak przyjedziesz do Jackson, najlepiej w tym tygodniu – wytłumaczyłam powoli, jak dziecku.
- Dobra, spróbuję coś wykombinować, ale na razie muszę kończyć, bo mam zajęcia – powiedział. – Do zobaczenia.
- Pa – rzuciłam i się rozłączyłam. Schowałam ciało do chłodni i wyszłam z pomieszczenia. Po przeciwnej stronie drzwi, oparta o ścianę stała Diana ze smutkiem w oczach.
- Wracamy – powiedziałam i skierowałam się wraz z nią do wyjścia.

Kiedy zajechałyśmy pod ośrodek Łowców, podziękowałam kobiecie i szybko pobiegłam do Sali treningowej, gdzie miałam poprowadzić trening mojej grupy. Gdy weszłam na salę zobaczyłam…


*niepewnie rozgląda się wokoło*
Halo? Jest tu ktoś jeszcze?

Cześć... To ja! Pewnie już tu świeci pustkami, ale to głównie moja wina... Mały kłamca ze mnie :( Wybaczcie, że nie wstawiłam rozdziału ostatnio, nie czytam waszych blogów, i ogólnie jest klapa...
Jeżeli jeszcze chcecie to czytać, to zapraszam do komentowania...

Pozdrawiam, Patrycja